Kto w nocy z niedzieli na poniedziałek przeglądał portale czołowych europejskich gazet, ten wie, że zajmowały się one przede wszystkim wyborami do PE, ale nie na poziomie unijnym, ale w kraju, w którym się ukazują. W niemieckich najwyżej prezentowane teksty dotyczyły decyzji wyborcy niemieckiego, we francuskich – francuskiego, w polskich – polskiego.
To skupienie na własnej scenie politycznej, a także fakt większego niż do tej pory rozdrobnienia głosów ?w europarlamencie, sugeruje, że ta instytucja będzie przegrywała z rozgrywkami przywódców unijnych.
A jak wygląda ich pozycja po tych wyborach? Patrząc na szóstkę największych, to w jednym partia przywódcy zaliczyła katastrofę, ale to dotyczy Wielkiej Brytanii, której unijny los wisi na włosku nie od dziś. W drugim, we Francji, przywódca poniósł symboliczną porażkę ze skrajną prawicą, i to mimo wielomiliardowych wydatków na kiełbasę wyborczą. Partia Emmanuela Macrona nie dość, że druga, to ma poparcie zaledwie 22 proc. obywateli, co jeszcze bardziej powinno osłabić możliwości unijne francuskiego prezydenta.
Rządzące w pozostałych czterech największych krajach Unii partie zwyciężyły, największy jest triumf Prawa i Sprawiedliwości w Polsce, ale bardzo dobry wynik zanotowali też socjaliści w Hiszpanii i eurosceptyczna Liga we Włoszech (po około jednej trzeciej głosów). Numerem jeden pozostali też w Niemczech chadecy z CDU/CSU, choć ze skromnym jak na siebie wynikiem, poniżej 30 proc. Nie sposób połączyć tych sukcesów w jedno, każda z tych zwycięskich partii, które na spotkaniach przywódców będą zapewne kształtowały przyszłość UE, jest ?z innej frakcji.
Dużo przed wyborami mówiło się o wpływach Rosji. W połowie z tej szóstki unijnych graczy zwyciężyły partie, których polityka jest miła Kremlowi – we Francji ugrupowanie Marine Le Pen, we Włoszech Liga Mattea Salviniego, a w Wielkiej Brytanii Partia Brexitu.