Posłowie PiS przyznawali, że Mosbacher mówiła posłom, że jeśli pojawią się projekty prawa, które maja godzić w wolność mediów, to nie będzie w stanie Polsce pomóc. „Ale kontekst tej wypowiedzi był szerszy” – zastrzegała posłanka Małgorzata Wypych (PiS) cytowana przez portal wpolityce.pl.

Dla polityków prawicy ta wypowiedź może być problemem. Po pierwsze co chwilę ktoś z obozu władzy podszczypuje media, co jakiś czas powraca jako straszak ustawy dekoncentracyjnej, repolonizacyjnej itp. Po drugie prawica wiele sobie obiecywała po nowej ambasador. Zadowoleni ze współpracy z nią byli prezydent, premier i prezes PiS. W obozie dobrej zmiany zapanowało przekonanie, że ponieważ jest nastawiona na sukces, skupiać się będzie na tym, co może realnie polepszyć wzajemne relacje: zniesienie wiz, zwiększenie amerykańskiej obecności wojskowej w Polsce, kontrakty energetyczne i infrastrukturalne, zamiast się „wtrącać” w wewnętrzne sprawy.


 

Ale emocje obu stron są przesadzone. Amerykanie są po prostu konsekwentni. To administracja Donalda Trumpa krytykowała ustawę o SN, którą później zawetował Andrzej Duda. To obecna administracja ostrzegała przed nowelizacją ustawy o IPN. W Amerykańskiej tradycja uderzenie w prywatne media, jest tą czerwoną linią, która dzieli demokrację od pozostałych ustrojów. Przypominali o tym amerykańscy politycy odwiedzający Warszawę. Amerykanie ani nie chcą atakować PiS, ani też nie chcą się mieszać w nasze sprawy. Oni po prostu mają swoje zasady.

Gorzej, jeśli prawica wyciągnęła fałszywe wnioski z zachowania Trumpa. Owszem, ostro krytykuje on media. Próbował nawet wyrzucić z Białego Domu dziennikarza CNN. Ale wstawiły się za nim media od prawa do lewa, a przywrócenie akredytacji nakazał prezydentowi sąd. Traktowanie przyjaźni z amerykańskim prezydentem jako przyzwolenie na łamanie standardów byłoby nieporozumieniem.