Było wiele symbolicznych zdjęć związanych z wojną w Syrii, które wstrząsały ludźmi w wielu krajach. Fotografii z dziećmi, które urodziły się w czasie wojny i zginęły w czasie wojny. Utonęły uciekając od wojny, udusiły się od zastosowanej w czasie wojny broni chemicznej.
Dotychczas, gdy pojawiały się takie zdjęcia, gniew i wściekłość rozlewały się po mediach społecznościowych, ale z upływem czasu wygasały. Pozostawało uczucie bezradności.
Wydawało się, że podobnie będzie po ataku syryjskiego lotnictwa rządowego na Chan Szejchun. Że i tym razem zdjęcie — dwójki małych zabitych w ataku gazowym dzieci, wyglądających jak blade lalki, które trzyma w ramionach ojciec — nie wywoła żadnej reakcji politycznej. Że będzie jak zwykle. Na dodatek parę dni przed nalotem na Chan Szejchun ekipa Trumpa uznała, że Baszar Asad jest niezbędny do zakończenia konfliktu. Wydawało się, że dyktator może spać spokojnie.
Nagle wszystko się zmieniło. Nieprzewidywalność Donalda Trumpa doprowadziła do wymierzenia kary za zbrodnię. Pragmatyczny miliarder, zwolennik brutalnej geopolityki okazał się, przynajmniej przez chwilę, bardziej ludzki niż przywódcy, którzy głoszą politykę wartości.
Jednocześnie nowy prezydent Ameryki, który podważał znaczenie sojuszów zachodnich, znowu stanął na ich czele. Poparcie dla ataku wyraziły czołowe państwa NATO, z Wielką Brytanią, Francją i Turcją na czele. Oraz nienależące do paktu północnoatlantyckiego ważne prozachodnie kraje – Japonia i Australia. A oburzenie wyraziła Rosja, z którą jeszcze parę miesięcy temu miał budować nowy świat.