Ta debata jest bardzo korzystna wizerunkowo dla Kaczyńskiego, ponieważ okazał się mniej radykalny, zarówno jeśli chodzi o diagnozę obecnej sytuacji w UE, jak i o recepty na przyszłość. Choć obaj politycy co chwila podkreślali, że się ze sobą zgadzają (Kaczyński: „Podpisuję się pod tym, co mówił pan premier Orbán"; Orbán: „Zgadzam się z panem przewodniczącym Kaczyńskim"), widać było między nimi różnicę tonów. Lider PiS uważa np., że Brexit jest dla Polski i Unii niekorzystny, a premier Węgier, że „decyzja Brytyjczyków otwiera fantastyczne możliwości". I proponuje europejską kontrrewolucję opartą na silnych tożsamościach narodowych oraz religijnych, wskazując na Polskę i Węgry jako przykłady do naśladowania. Viktor Orbán sądzi, że pod sztandarami takiej kontrrewolucji dałoby się zgromadzić państwa europejskie liczące razem nawet 100 mln mieszkańców.

Wspólne wystąpienie Kaczyńskiego i Orbána potwierdziło bliską współpracę Polski i Węgier w Europie, ale być może miało też dodatkowy wymiar. Na Węgrzech pojawiają się ostatnio głosy o tym, że Viktor Orbán ma ambicje odegrania poważniejszej roli w polityce europejskiej. W chwili gdy w Europie rosną w siłę radykalne ugrupowania, może się okazać, że premier Węgier mimo kontrrewolucyjnego zapału jest najbardziej doświadczonym, umiarkowanym i przewidywalnym kandydatem na szefa którejś z unijnych instytucji. Ma do tego predyspozycje: zna unijne zwyczaje i elity, dobrze mówi po angielsku, z pewnością jest też zmęczony wieloletnim premierostwem. I, co ważne, należy do EPP – wciąż największej siły politycznej w Unii Europejskiej. Wtorkowe komplementy Jarosława Kaczyńskiego można więc odebrać jako poparcie lidera PiS dla tej kandydatury.