Poniedziałkowe poranki do łatwych nie należą. Ten ostatni zaczął się u nas w domu od trzech hiobowych wieści. „Mamo, zepsuła mi się kamerka" – oświadczyła zestresowana córka. „A u mnie zacina się lekcja na platformie" – przybiegła z okrzykiem młodsza. Tuż po niej pojawił się mąż, nauczyciel. „Nie działa mi mikrofon, nie mogę prowadzić lekcji" – oświadczył zmartwiony. To tylko mały obrazek, który jak w soczewce pokazuje aspekt sprzętowy związany z nauką zdalną.

Zakup szwankujących urządzeń – przynajmniej na pewien czas – rozwiązał nasze problemy. Jest jednak wiele rodzin, dla których nauka zdalna jest barierą nie do pokonania. Szacuje się, że kupno wszystkich najpotrzebniejszych urządzeń, przy założeniu, że dziecko będzie się uczyć na laptopie, to wydatek rzędu 2 tys. zł. Do kosztów ponoszonych przez gospodarstwo domowe należy też dodać wyższy rachunek za energię.

To tylko jedna warstwa problemu. Drugą, głębszą, są koszty społeczne nauki zdalnej. Jej jakość jest znacząco niższa niż nauki w trybie tradycyjnym. Nauka zdalna pogłębia też nierówności społeczne. Dzieci z gorszym sprzętem i słabszym dostępem do internetu (aż jedna czwarta gospodarstw nie ma nadal dostępu do szybkiej sieci) już na starcie stoją na przegranej pozycji. Podobnie jak te, które nie mogą liczyć na pomoc rodziców. W najtrudniejszej sytuacji są dzieci z rodzin dysfunkcyjnych. Wiele z nich wraz z rozpoczęciem nauki zdalnej zniknęło z radarów nauczycieli – nie pojawiają się na lekcjach, nie przesyłają zadań. To często dzieci z rodzin, w których jest przemoc. Szokujące statystyki pokazują, że aż 27 proc. nastolatków doświadczyło co najmniej jednej formy krzywdzenia od momentu wybuchu pandemii.

Oczywiście łatwo krytykować, a trudniej o konstruktywne rady. Nie skreślajmy nauki zdalnej, bo nie jest powiedziane, że w przyszłości do niej nie wrócimy. Pandemia Covid-19 wcale nie musi być ostatnią. Dlatego trzeba wyrównywać szanse i stworzyć długofalowe systemowe rozwiązania zwiększające efektywność nauki zdalnej. Przykładem może być edukacja hybrydowa, która w innych krajach sprawdza się całkiem dobrze.

Tymczasem włos się jeży na głowie, gdy posłucha się ministra edukacji – wypowiedzi wyzutych z szacunku do drugiego człowieka i, co gorsza, zupełnie nieracjonalnych. Niewiedza nie może usprawiedliwiać nieprzemyślanych działań. W razie wątpliwości warto sięgnąć po poradę. Eksperci mają ich dla rządzących mnóstwo. Oby tylko rząd chciał słuchać. Choć trudno być w tej kwestii optymistą.