W ostatni czwartek w ośrodku znanym ze wzbogacania uranu w Natanz w środkowym Iranie wybuchł pożar, początkowo uznany oficjalnie za drobny i niegroźny. Potem okazał się jednak poważniejszy, choć władze, podobnie jak kontrolująca irańskie obiekty Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej, uspokajają, że nie doszło do żadnego skażenia. Pożar trzeba potraktować szczególnie poważnie, gdy wpisze się go na listę tajemniczych incydentów, do których doszło ostatnio w Islamskiej Republice. Było ich co najmniej sześć, wyglądają jak seria – raczej aktów sabotażu niż nieszczęśliwych wypadków.

26 czerwca doszło do wybuchu w zakładach produkujących paliwo dla pocisków balistycznych przy bazie w podstołecznym Parczinie, tego samego dnia ogień strawił część elektrowni w Szirazie, metropolii na południu. Cztery dni później w powietrze wyleciał budynek przychodni w Teheranie (zginęło 19 osób).

Dzień po incydencie w Natanz doszło do kolejnego pożaru w Szirazie, a w sobotę do wybuchu w elektrowni w Ahwazie, stolicy zamieszkanej w dużej części przez Arabów prowincji Chuzestan przy granicy z Irakiem, i wycieku chloru w zakładach petrochemicznych w Mahszahr, też w Chuzestanie.

Podejrzenie pada na Izrael, który zapowiadał, że nie dopuści do tego, by Iran wyprodukował broń atomową, a wcześniej przeprowadzał ataki na ośrodki i ludzi związanych z programem atomowych.

Agencja Reuters od kilku irańskich oficjeli usłyszała, że pożar w Natanz to efekt izraelskiego ataku cybernetycznego. Spytany o tajemnicze eksplozje izraelski minister obrony Benny Ganc powiedział, że nie każdy incydent w Iranie „jest związany z nami". ez niego więźniów.