Dziesięć lat temu, 10 kwietnia 2010 r. pod Smoleńskiem rozbił się samolot Tu-154M, którym polska delegacja udawała się na uroczystości 70. rocznicy zbrodni katyńskiej. Zginęło 96 osób, w tym prezydent Lech Kaczyński i jego małżonka Maria.
W orędziu prezydent Andrzej Duda wspomniał, jak dotarła do niego wiadomość o katastrofie prezydenckiego samolotu.
- Jeszcze nie zdążyłem włączyć telewizora, by obejrzeć transmisję z uroczystości w Katyniu, kiedy rozległ się dzwonek telefonu. To dzwoniła nasza znajoma, przyjaciółka naszej rodziny. Powiedziała: „Andrzej… gdzie ty jesteś? Nie poleciałeś do Katynia?”, a potem się rozpłakała. Pamiętam, zaskoczony odpowiedziałem, że jestem w domu, w Krakowie, i zapytałem, co się stało, a ona, łkając, powiedziała: „Spadł samolot z prezydentem, rozbił się przy lądowaniu”. Szok, rozpacz, niedowierzanie, jakaś resztka nadziei, że może właściwie nic się nie stało, że może to nie jest prawda, a potem, że może to tylko jakieś nieznaczne straty, że nie wszyscy zginęli. Potem, że może ktoś się uratował - mówił.
- Niestety. Spotkała nas niewyobrażalna tragedia – zginęło 96 wspaniałych Polaków na czele z prezydentem RP, prof. Lechem Kaczyńskim i jego małżonką. Nasza ojczyzna poniosła olbrzymią stratę. To była największa tragedia w powojennej historii Polski - dodał.