Drugi rok z rzędu równych sobie nie miał fabryczny zespół Mercedesa, jednak o ile 12 miesięcy temu walka o mistrzostwo świata pomiędzy Lewisem Hamiltonem i Nico Rosbergiem trwała do ostatniego wyścigu, o tyle teraz wszystko rozstrzygnęło się już w październiku i ostatnie trzy rundy – w Meksyku, Brazylii i Abu Zabi – nie miały znaczenia dla losów tytułu.
Zresztą wszystkie trzy wygrał Rosberg i aż szkoda, że wicemistrz świata kompletnie przespał najważniejszą część sezonu, wyraźnie oddając pole broniącemu prymatu Hamiltonowi. Ten z kolei wykonał przedsezonowe założenie i wyraźnie poprawił swoje osiągi w kwalifikacjach, a w niedzielne popołudnia spokojnie zaliczał kolejne zwycięstwa. Coś zacięło się jesienią: impetu wystarczyło do przypieczętowania tytułu w USA.
Mistrz tłumaczył, że zmiany wprowadzane w samochodzie przez ekipę Mercedesa nie odpowiadają jego stylowi jazdy. Z kolei kibice snuli domysły, jakoby zespół chciał udobruchać Rosberga po tym, gdy przez większość sezonu musiał wąchać spaliny z auta kolegi z zespołu i skupiać się na pilnowaniu drugiej pozycji przed zakusami Sebastiana Vettela, zamiast próbować gonić Hamiltona.
To jednak mało prawdopodobne, by ambitny Lewis zgodził się na takie traktowanie i nie pisnął ani słowa skargi dziennikarzom, których w ciężkich momentach zwykł raczyć szczerymi i pełnymi emocji wyznaniami o swoich cierpieniach.
Kierowcy Mercedesa ustanowili w tym roku nowy rekord, zdobywając aż 12 dubletów – o jeden więcej niż w zeszłorocznych mistrzostwach. Ponownie oddali rywalom trzy wyścigi, ale o ile w minionym sezonie resztki z pańskiego stołu zbierał Daniel Ricciardo i Red Bull, o tyle teraz robił to Sebastian Vettel.