Ochrona polskich strategicznych firm przed przejęciami, którą Sejm zajmował się w czwartek wieczorem, wywołuje skrajnie odmienne reakcje ekspertów. Ekonomiści są za, prawnicy i przedsiebiorcy przeciw, a doradcy inwestycyjni zauważają, że tłumu chętnych do tych przejęć ciągle brak.
Ochrona coraz bliżej
Drugie czytanie projektu ustawy o dopłatach do kredytów bankowych miało się odbyć w czwartek wieczorem, już po zamknięciu tego wydania „Rzeczpospolitej". Ważną częścią tego dzieła jest wprowadzenie ostrej kontroli pozaunijnych inwestycji w Polsce. Przejęcie firmy bez zgody nadzorującego Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów może się skończyć karą 100 mln zł, a nawet więzieniem dla zarządów. Rynek nawet mocno nie protestuje przeciwko samemu pomysłowi, ogromne zastrzeżenia budzi jednak forma wprowadzania tych przepisów, a zwłaszcza łącznie 150 dni na podjęcie decyzji przez UOKiK czy praktycznie otwarty katalog firm, które podlegają kontroli.
– Mówimy o ochronie przed potencjalnymi zagrożeniami, które mogą płynąć z bezpośrednich inwestycji zagranicznych państw trzecich, takich jak Chiny, na terytorium państw UE – mówi Paweł Wojciechowski, b. prezes Polskiej Agencji Informacji i Inwestycji Zagranicznych (dziś PAIH). Tłumaczy, że dyskusja o potrzebie obrony przed inwestycjami, fuzjami i przejęciami przez firmy z kilku konkretnych krajów spoza Europy, toczy się w Brukseli od kilku lat. Uwzględniane są tu wrażliwe sektory gospodarki, czyli infrastruktura krytyczna – sektor obrony narodowej, energetyka, transport, telekomunikacja czy technologie przyszłości. Ekspert wyjaśnia, że w UE panuje dziś przeświadczenie, że współpraca z Chinami powinna opierać się na zasadzie wzajemności – o której trudno mówić przy tak wielkiej nierównowadze po stronie chińskiego kapitału i gdy za inwestycjami prywatnych firm z Państwa Środka mogą stać interesy Pekinu.