Unijni przywódcy od ostatniego piątku debatują w Brukseli o planie finansowym. To drugi najdłuższy w historii szczyt UE. Jeśli debata przeciągnie się do wtorku, to wyrównany zostanie rekord szczytu w Nicei z grudnia 2000 roku. Wtedy przywódcy 15 państw debatowali nad reformą instytucjonalną UE w obliczu wielkiego rozszerzenia na Wschód. Teraz przywódcy 27 państw muszą jednomyślnie zdecydować, jak wyprowadzić UE z najgłębszego kryzysu gospodarczego w powojennej historii.
Nieoczekiwanie silny opór stawił sojusz krajów oszczędnych, na czele z Holandią, który składa się dodatkowo z Austrii, Danii, Szwecji, a teraz również Finlandii. To ta piątka, a szczególnie jej nieformalny lider Mark Rutte, wywołuje zniecierpliwienie, a wręcz agresję niektórych innych przywódców. Emmanuel Macron i Angela Merkel ostentacyjnie wychodzą z sali rozmów z oszczędnymi, Viktor Orbán mówi, że Holender nienawidzi Węgrów (i tylko trochę mniej Polaków) i wszystko psuje. A Mateusz Morawiecki konsekwentnie o oszczędnych mówi per „skąpcy" i „egoiści". Ale pan „Nie, Nie, Nie", jak zaczęło się teraz określać holenderskiego premiera, wydaje się tym nie przejmować i podkreśla, że przyjechał bronić interesów swojego kraju, tak jak wszyscy pozostali. A że przy okazji pojawiają się emocje to nic dziwnego, bo stawka szczytu jest wysoka. – Nie chodzi o to, żebyśmy co roku bywali na swoich urodzinach – powiedział Rutte.
Czytaj także: Wysoka cena jedności Unii Europejskiej. Kto jest gotów ją zapłacić?
Interesem oszczędnych, określanych też mianem Północy, są jak najmniejsze i jak najtrudniej dostępne dotacje na odbudowę gospodarki. Przedstawiona na szczyt propozycja przewodniczącego Rady Europejskiej Charlesa Michela była zgodna z wcześniejszym projektem Komisji Europejskiej i poprzedzającym go porozumieniem Francji i Niemiec: 500 mld euro. Do tego dołożono 250 mld euro kredytów. Na całą sumę Unia miałaby zaciągnąć po raz pierwszy w historii pożyczkę na rynku międzynarodowym. Obóz oszczędnych na początku mówił „nie" jakiejkolwiek propozycji dotacji, ostatecznie w czwartym dniu szczytu gotów byłby się zgodzić na 350 mld euro. Z drugiej strony kraje w największej potrzebie, jak: Włochy, Hiszpania i Francja, ale także popierająca je właściwie cała reszta Unii, mówiły o minimum 400 mld euro. Charles Michel mówił o kompromisie na poziomie 390 mld euro. Zapewne ostateczny kompromis będzie oscylował wokół tej liczby, ale z dwoma ważnymi dodatkami. Po pierwsze, za dotacje Holandia i inni oszczędni chcą rabatów, czyli ulg w składkach do budżetu UE. Ich cena miała już wzrosnąć do 25 mld euro. Po drugie, chcą też kontroli nad wydawaniem tych pieniędzy.
Holandia i jej sojusznicy zaskoczyli pozostałych siłą swojego oporu, którego nie udało się złamać małymi prezentami – taktyką zwykle stosowaną na unijnych szczytach budżetowych. Słychać już, że Holandia skutecznie zajęła miejsce Wielkiej Brytanii, w przeszłości zawsze ostro walczącej o jak najmniejszą składkę do budżetu UE. Tyle że Holandia, w przeciwieństwie do Wielkiej Brytanii, nie jest osamotniona. To efekt wielu miesięcy pracy Marka Rutte, jego ministrów i holenderskich dyplomatów. Jak tylko Wielka Brytania po referendum ogłosiła zamiar wyjścia z UE, Haga niesłychanie się ożywiła w sprawach unijnych, przygotowując ambitne stanowiska na każdy temat. Zbudowała też tzw. ligę hanzeatycką, która jest adwokatem interesów Północy w strefie euro. I skutecznie z pomocą Niemiec utrąciła pomysł Francji stworzenia odrębnego budżetu strefy euro.