Nie trzeba mieć 150 mln dolarów budżetu, żeby utrzymać uwagę widza. Czasem wystarczy jedno pomieszczenie, jeden znakomity, niekoniecznie nawet znany aktor. Świetny scenariusz. I talent.
W „Winnych" – debiucie fabularnym Gustava Mollera – lekko znudzony funkcjonariusz Asger Holm odbiera telefony alarmowe w policyjnej dyspozytorni. Gdzieś drobna stłuczka, gdzieś rowerzystka przewróciła się i boli ją kolano.
Nagle w słuchawce odzywa się przestraszony kobiecy głos. Kobieta szyfrem daje do zrozumienia, że porwał ją były mąż, w jej mieszkaniu zostały małe dzieci, a jej grozi śmiertelne niebezpieczeństwo.
Dalej są już tylko policjant i telefon. Asger, ze słuchawkami na uszach, usiłuje odszukać furgonetkę, w której jedzie uprowadzona matka. Kontaktuje się też z jej sześcioletnią córką, do której wysyła patrol. Na miejscu okazuje się, że jej mały braciszek został brutalnie zamordowany.
„Obiecałem pewnej sześciolatce, że jej mama wróci" – tłumaczy Asger kolegom. Jego kolejnych rozmów słucha się z zapartym tchem. Na ekranie toczy się dramat, każda kolejna minuta może oznaczać życie lub śmierć ofiary.