Juliette Binoche: Kobieta bez ograniczeń i limitów

Aktorka Juliette Binoche opowiada o babce z Polski, matce feministce oraz o swojej roli w filmie „Jak być dobrą żoną".

Aktualizacja: 04.08.2020 21:06 Publikacja: 04.08.2020 18:44

Foto: kino świat

Dlaczego pani, kobieta nowoczesna, zdecydowała się zagrać właścicielkę szkoły kształcącej idealne żony i perfekcyjne panie domu?

To nie była historia wyssana z palca. W latach 50. i 60. we Francji istniało ponad tysiąc szkół, gdzie młode dziewczyny uczono, jak być oddaną mężczyźnie i macierzyństwu. Moja babcia, prosta emigrantka z Polski, gdy poślubiła francuskiego biznesmena, też się w takiej szkole kształciła. Było to więc ciekawe doświadczenie. Tym bardziej, że w bardzo liberalnej Francji, w niektórych środowiskach wciąż jeszcze pokutuje tradycyjne podejście do roli kobiety. A ja zagrałam osobę, która przełamuje się, by być niezależną.

Tę niezależność miała pani chyba w sobie zawsze?

Babcia i matka mi ją wpajały. Chciały, żebym się kształciła i nie była nigdy zależna od mężczyzny, żebym mogła sama decydować o sobie. W latach 70. matka działała w ruchu feministycznym i często zabierała mnie na manifestacje. Z wczesnych lat wyniosłam też przekonanie, by nie narzucać sobie ograniczeń i limitów. Jako czternastolatka kochałam sztuki piękne i teatr, nie wiedziałam, czy uczyć się malowania czy aktorstwa. Przyjaciółka mojej matki, malarka, podarowała mi wtedy plakat, na którym napisała: „Wybierz wszystko". Na zawsze to zapamiętałam. Także dlatego czasem gram w komediach, z którymi widzowie mnie raczej nie kojarzą.

Ale jak się pani odnalazła w roli tak sztywnej bohaterki?

Od tego jestem aktorką, żeby znaleźć się w różnych postaciach. To było nawet ciekawe. Kostiumolożka pokazała mi katalog La Redoute z 1967 roku. Na zdjęciach były modelki dość nienaturalne, przyjmujące „eleganckie" pozy. Takie, które według ówczesnych wzorców pasowałyby do stylowego wnętrza i męskich wyobrażeń o kobiecości. Tak zaczęłam tworzyć swoją postać, wymyśliłam dla niej nawet inny sposób mówienia i tembr głosu.

W czasach #MeToo i ekspansji kobiet „Jak być dobrą żoną" nie jest filmem anachronicznym?

Ależ to kawałek historii! I opowieść o budzeniu się kobiet. Wierzę, że kino może zmienić ludzi, więc pomyślałam, dlaczego nie pokazać buntu, jaki narodził się po 1968 roku. On potem dojrzewał w nas długo. Za długo. Ruch #MeToo jest ważny, ale nie traktuję go wyłącznie jako sprzeciwu wobec seksualnego molestowania. To głos ludzi spychanych na margines, walka o prawo do równości nie tylko w sferze seksu, ale w ogóle w życiu społecznym, w pracy. I nie dotyczy wyłącznie kobiet, także grup, które z różnych powodów często czują się dyskryminowane. Jak Afroamerykanie w Stanach czy emigranci w Europie. Ten ruch mógłby się równie dobrze nazywać #youtoo, #hetoo, #wetoo, #theytoo.

A co sądzi pani o dzisiejszym młodym pokoleniu?

Jest otwarte i kontaktowe, coraz bardziej świadome zagrożeń współczesnego świata. Imponuje mi ich walka o ekologię, świadomość, że trzeba zacząć chronić świat. A szczególnie imponują mi młode dziewczyny. Wolność i równość, o które my walczyłyśmy, dla nich to stan naturalny. Są odważne, bronią własnego zdania. Czasem z uśmiechem patrzę, jak moja 20-letnia córka usadza swojego 26-letniego brata.

Jako Polka muszę spytać, jak wspomina pani po latach Krzysztofa Kieślowskiego?

Był niezwykle uważny, nastawiony na drugiego człowieka. Bardzo dużo rozmawialiśmy. Zawsze wiedział, co chce przez film powiedzieć, w każdym ujęciu, w każdej sytuacji szukał prawdy. Mogliśmy się spotkać już przy „Podwójnym życiu Weroniki", ale byłam zajęta, a Krzysztof nie mógł czekać. Przy „Niebieskim" postawiłam wszystko na jedną kartę. W tym samym czasie rolę zaproponował mi Steven Spielberg, który kręcił „Park jurajski". Praca ze Spielbergiem to marzenie każdego aktora, ale rola była miałka, śmieszniej byłoby zagrać tam dinozaura. Wybrałam „Niebieski" i nigdy nie żałowałam. Ten czas zmusił mnie do refleksji na temat ulotności życia i jak ważna jest każda chwila.

Czas, gdy nadciągały obyczajowe zmiany

Reżyser Martin Provost postarał się, by film „Jak być dobrą żoną" nie pachniał naftaliną. Opowiedział o przebudzeniu kobiet z dystansem i humorem, a pomogły mu w tym Juliette Binoche i Yolande Moreau. Druga połowa lat 60. XX wieku. Po śmierci męża Paulette sama musi prowadzić szkołę, w której dziewczynki uczą się, jak prowadzić dom, gotować, pięknie wyglądać, z gracją się poruszać, elegancko wypowiadać i być chlubą swojego przyszłego męża. Szkoła jednak podupada i trzeba ją ratować. W powietrzu czuje się już obyczajowe zmiany. Bunt młodzieży, rewolucja seksualna robią swoje. Całość to nic wielkiego, ale to dobre kino rozrywkowe, przy którym można się oderwać od zmartwień i raportów na temat koronawirusa. —bh

Dlaczego pani, kobieta nowoczesna, zdecydowała się zagrać właścicielkę szkoły kształcącej idealne żony i perfekcyjne panie domu?

To nie była historia wyssana z palca. W latach 50. i 60. we Francji istniało ponad tysiąc szkół, gdzie młode dziewczyny uczono, jak być oddaną mężczyźnie i macierzyństwu. Moja babcia, prosta emigrantka z Polski, gdy poślubiła francuskiego biznesmena, też się w takiej szkole kształciła. Było to więc ciekawe doświadczenie. Tym bardziej, że w bardzo liberalnej Francji, w niektórych środowiskach wciąż jeszcze pokutuje tradycyjne podejście do roli kobiety. A ja zagrałam osobę, która przełamuje się, by być niezależną.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Film
Laureaci Oscarów, Andrzej Seweryn, reżyserka castingów do filmów Ridleya Scotta – znamy pełne składy jury konkursów Mastercard OFF CAMERA 2024!
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Film
Patrick Wilson odbierze nagrodę „Pod Prąd” i osobiście powita gości Mastercard OFF CAMERA
Film
Nominacje do Nagrody Female Voice 2024 Mastercard OFF CAMERA dla kobiet świata filmu!
Film
Script Fiesta 2024: Damian Kocur z nagrodą za najlepszy scenariusz
Film
Zmarła Mira Haviarova