Po decyzji prezydenta Macrona upadł nawet termin lipcowy Cannes, zaś dyrektor Thierry Fremaux nie zgodził się na wersję on-line.
A gdyby nie pandemia miało być tak: przed południem konferencja prasowa jury, któremu przewodniczy Spike Lee, a wieczorem czerwony dywan, muzyka, tłum czekający na Croisette na gwiazdy. Film otwierający wielkie święto kina. A potem, każdego dnia, następne projekcje, nowe dzieła mistrzów, kilku wyłowionych na różnych kontynentach debiutantów, rozmowy o kinie, świecie.
Jest inaczej: wyludnione ulice, pusty canneński bulwar, zamknięte restauracje na plaży, cisza w hotelach – tych małych i tych wielkich: Majestiku, Carltonie, Grandzie, Miramarze...
Canneńskie targi mają się odbyć on-line. Thierry Fremaux, dyrektor artystyczny festiwalu nie widział możliwości, by w podobny sposób mogła zaistnieć 73. edycja wielkiej, europejskiej imprezy filmowej. Bo festiwal to również cała ta otoczka – dużo ciekawości, sporo snobizmu i morze miłości do kina. To spotkania, rozmowy, konferencje prasowe, wywiady... To tętniące życiem restauracje i kawiarnie, wystawiające stoliki na ulicę. To zatłoczone Croisette, na którym „pingwiny" ciągnące do kina w czarnych garniturach i muszkach mijają się dziennikarzami w T-shirtach, Chaplinem, który ożywa, gdy ktoś wzuci monetę do jego czapki, turystami przyjeżdżającymi tu w maju, by poopalać się na plaży, a potem powdychać tę niezwykłą atmosferę. To tłum fotoreporterów i gapiów, którzy od rana rozkładają krzesełka pod Pałacem Festiwalowym rezerwując miejsca, z których najlepiej będzie widać gwiazdy na czerownym dywanie. To święto, ekscytacja, wiatr od morza.
W swojej długiej historii festiwal canneński nie odbył się zaledwie kilka razy: gdy wybuchła II wojna światowa, gdy zabrakło funduszy w 1948 i 1950 roku, gdy w czasie studenckich protestów 1968 roku impreza została zerwana.