Dołączył pan do aktorów, którzy zajęli się reżyserią. Choć trzeba powiedzieć, że to późny debiut.
Może dobrze, że przydarzył się dopiero po sześćdziesiątce. Przez całe życie grałem w filmach znakomitych twórców, obserwowałem, jak przygotowują się do zdjęć i pracują na planie. To mi pewnie pomogło uniknąć kilku błędów, które zwykle popełniają debiutanci. Czasem warto poczekać.
To prawda, że scenariusz „Jeszcze jest czas" napisał pan po śmierci matki?
Wracając z jej pogrzebu, myślałem w samolocie o naszej rodzinie, o trudnym doświadczeniu demencji, która dotknęła rodziców, o moich dziecięcych latach. O ojcu, który miał autorytarny charakter. Przypomniałem sobie, jak zabrał mnie na polowanie. Ale wracały i chwile, kiedy widziałem płaczącą matkę i rozchodzących się rodziców. Zacząłem to wszystko notować. Z tych notatek narodził się scenariusz. W miarę pisania coraz bardziej oddalałem się od własnego życia, ale wciąż ten projekt pozostał bardzo osobisty.
Przeszłość wraca w pana filmie w retrospekcjach, ale akcja toczy się współcześnie. To opowieść o relacjach starego, popadającego w demencję, konserwatywnego ojca i syna mieszkającego ze swoim mężem i jego córeczką. O zderzeniu dwóch światów.