Wszystko, o czym opowiada ten czarno-biały film na dwoje aktorów zrealizowany przez Sama Levinsona dla Netfliksa w czasie pandemii, oglądaliśmy wielokrotnie. Oto aktorka i reżyser wracają do domu z uroczystej premiery jego filmu. On napawa się sukcesem, ona w milczeniu gotuje dla niego makaron z serem. Nie chce wdawać się z mężem w dyskusje, ale coś w sobie tłumi.
Małżeńskie kryzysy
Nocna rozmowa jest jednak nieuchronna i szybko zamienia się w ping-pong oskarżeń. On w scenariuszu wykorzystał jej bolesną przeszłość. Ona powinna być mu wdzięczna, bo pomógł jej wyjść z narkotycznego nałogu. On nie dał jej głównej roli w filmie, a ona jak zwykle się go czepia. Spirala zarzutów coraz bardziej się rozkręca.
Po autotematyczne historie z aktorsko-filmowego światka twórcy z Hollywood sięgali niemal od zawsze. Jeszcze częściej przedstawiali problemy i kryzysy życia małżeńskiego. A gdzieś w tle jest wielki klasyk dramatu amerykańskiego Edward Albee i jego sztuka „Kto się boi Wirginii Woolf", także zresztą sfilmowana.
Europa może dorzucić kolejne przykłady inspiracji. Mistrzem takich psychologicznych wiwisekcji był Ingmar Bergman, a także francuska nowa fala. I Roman Polański, który sadzał niekiedy przed kamerą dwie lub co najwyżej trzy osoby i z napięć powstających między nimi tworzył wciągające opowieści.
Fenomen „Malcolma i Marie" polega jednak na tym, że jest to film tak bardzo standardowy, że dziś nowatorski. Widać to po reakcjach młodych recenzentów, którzy piszą o kinie na różnych forach internetowych. Ich zdumienie budzi fakt, że można nakręcić opowieść, w której ludzie jedynie mówią i nic więcej się nie dzieje.