Para próbuje z Yongiem-soo utrzymać przyjazne relacje, on jednak mocno przeżywa odrzucenie. Co więcej, zakochany w Hae-mi zaczyna podejrzewać, że jej nowy partner jest seryjnym mordercą kobiet. A sam Ben przyznaje, że ma specyficzne hobby: co jakiś czas podpala stare, opuszczone szklarnie.
W „Płomieniach” nic nie jest jednak jednoznaczne. Gdy bohaterka wyjeżdża do Afryki, Yong-soo w jej malutkim mieszkaniu karmi kota, który nigdy nie pokazuje się obcym. Istnieje naprawdę? Czy nie? W jednej ze scen dziewczyna obiera ze skórki nieistniejącą mandarynkę. Obrazek jak z pantomimy albo jak z „Powiększenia” Antonioniego.
Wszystko w filmie Lee Chang-donga jest metaforą, nic nie jest pewne. Ile z tych zdarzeń zrodziło się w umyśle aspirującego pisarza, ile dzieje się naprawdę? Kim są bohaterowie opowieści? Co jest prawdą, a co tylko nadinterpretacją wrażliwego chłopaka? Jaką rolę odgrywa w tej opowieści przeszłość? Wśród tych rozmaitych tropów widz zaczyna się gubić. Ale o to właśnie chodzi reżyserowi.
Ktoś spojrzy na „Płomienie” jak na opowieść o trudnej miłości. Ktoś inny dostrzeże w nich przede wszystkim historię kryminalną. Albo dramat społeczny o ludziach pochodzących z różnych klas, mających bardzo różny punkt startu. A może też metaforę współczesnego społeczeństwa, które rodzi w ludziach niepewność i zagubienie.
W filmie Lee Chang-donga mamy samotność, niespełnienie, tęsknotę za szczęściem, które wciąż wymyka się z rąk. Wśród naturalistycznych obrazów rodzi się coś więcej niż tylko kino gatunkowe: opowieść o zagubionych wartościach i ludziach, którzy nie mają w świecie oparcia.
– Zręczność Chang-donga Lee w opowiadaniu o interakcjach międzyludzkich sprawia, że „Płomienie” trzymają w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty – pisał recenzent nowojorskiego „Village Voice”. Coś w tym jest. Film doświadczonego, 64-letniego reżysera, twórcy m.in. „Sekretnego światła” i „Poezji”, mimo wolnego tempa rzeczywiście wciąga i intryguje.