Ryszard Bugajski, twórca znakomitego „Przesłuchania”, robił dotąd filmy o ofiarach stalinizmu. Teraz przygląda się oprawcom. I zadaje najważniejsze pytania. O korzenie zła. Ale też o sumienie ludzi, którzy poddając się ideologii zatracają poczucie człowieczeństwa. Czy przychodzi moment, gdy następuje przebudzenie?

Bohaterką „Zaćmy” jest Julia Brystygierowa. Żydówka, przedwojenna komunistka. „Krwawa Luna”. Faworytka Jakuba Bermana i Bieruta. Kobieta inteligentna, po studiach we Lwowie i w Paryżu, doktor filozofii. W czasie wojny współpracownica NKWD, w okresie stalinizmu słynąca z okrucieństwa dyrektorka V Departamentu Ministerstwa Bezpieczeństwa. Jest faktem, że „krwawa Luna” na stare lata szukała wiary, według niepotwierdzonych źródeł przyjęła nawet chrzest. Na pewno zbliżyła do sióstr prowadzących zakład dla niewidomych w Laskach. Tam zresztą w 1975 roku umarła.

Ryszard Bugajski opowiada o kilku dniach z jej życia, gdy – na początku lat 60. stara się ona o spotkanie z prymasem. Po drodze musi skonfrontować z księdzem, któremu w 53. roku, w czasie śledztwa w sprawie kurii krakowskiej, UB-ecy wypalili oczy papierosami. Po co była oprawczyni szuka kontaktu z kościołem? Ona sama do końca tego nie wie. Chwilami próbuje się tłumaczyć, chwilami atakuje. Działała w czasach, kiedy „praktyka była ważniejsza niż etyka”. Miała swoje zadania. I swoją wiarę. Gdy ideologia, której się zaprzedała skompromitowała się, nie wierzy w nic. Może próbuje zbliżyć się do Boga, bo jest znienawidzona i wie, że tylko on może jej przebaczyć? Bo ludzie tego nie zrobią. „Jak ja mam teraz żyć?” — pyta w chwili słabości.

Bugajski kreśli portret zbrodniarki. Inteligentnej, zdeterminowanej. Świadomej kim była i kim jest. Męczącej się z własnymi demonami i wspomnieniami. Jej dialog z duchownymi i z samą sobą jest pasjonujący. Także dzięki fenomenalnej kreacji Marii Mamony. Jej Brystygierowa jest chwilami twarda i groźna, chwilami zagubiona i głęboko przegrana. Absolutnie wiarygodna.

Twórcy „Zaćmy” nie bronią stalinowskiej oprawczyni. Ale też właściwie nie osądzają. Nie są w stanie odpowiedzieć na pytanie: Dlaczego? Nie da się zrozumieć zła, jak mówi w filmie ociemniały ksiądz. Ale właśnie znaki zapytania są wartością „Zaćmy”. Bugajski zrobił film przeraźliwie współczesny. Bo ludzie nie wyciągnęli wniosków z lekcji XX wieku. I dzisiaj, w świecie pełnym nienawiści, wśród wojen, szerzących się skrajnych ideologii i nacjonalizmów – skromna, rozpisana na kilka głosów „Zaćma” brzmi jak ostrzeżenie. Że przebudzenie może czasem przyjść za późno.