Wieżowiec Warsaw Spire przynosi rocznie prawie 20 mln euro z czynszów. To ok. 85 mln zł, czyli równowartość prawie 38 tys. przeciętnych miesięcznych emerytur. Pieniądze popłyną jednak nie do polskiego funduszu emerytalnego, tylko do austriackiej spółki Immofinanz, która w tym roku kupiła biurowiec za blisko 390 mln euro, czyli niemal 1,7 mld zł. Trudno znaleźć w Polsce rodzimego gracza, który mógłby dokonać transakcji o takiej skali.
Dlatego należy kibicować resortowi rozwoju, by udało mu się napisać scenariusz do ostatnich odcinków sagi o polskich REIT-ach. Zwłaszcza że decydenci chcą przywrócić możliwość inwestowania przez tego typu spółki w nieruchomości komercyjne, nie tylko mieszkania na wynajem. Miejmy nadzieję, że uda się pokonać niechęć NBP, którego negatywna opinia do wcześniejszej wersji projektu ustawy na długo zatrzymała pracę legislacyjną.
REIT-y to spółki, których celem jest wypłacanie zysków czerpanych z najmu akcjonariuszom. Korzystają z preferencji podatkowych, ale tylko po to, by trafiające do udziałowców pieniądze były objęte jedną daniną, a nie zarówno CIT, jak i podatkiem od dywidendy. Dzięki REIT-om inwestorzy indywidualni mają możliwość lokowania nawet niewielkich kwot – w porównaniu z nakładami np. na mieszkania na wynajem czy czerpaniem zysków z nieruchomości komercyjnych.
Składając grosz do grosza – a akcjonariuszami, oprócz Kowalskich, mogą być też inwestorzy instytucjonalni – polskie REIT-y mogą uzyskać kapitał pozwalający na zakup budynków dostępnych dotychczas dla potężnych zagranicznych funduszy.
Szkoda, że jeśli REIT-y się w ogóle pojawią, to tak późno. Nieruchomości to też rynek cykliczny i ostatnie lata, zmarnowane na jałowe dyskusje, były okresem bardzo dobrej koniunktury. Rosnąca gospodarka przyciąga firmy, które potrzebują biur czy magazynów, deweloperzy mają więc pełne ręce roboty, a inwestorzy chętnie kupują wynajęte, przynoszące dochód budynki. Nadchodzi jednak spowolnienie, które może nieco schłodzić rynek.