Niebywałą przysługę wyświadczyli wolnemu światu sowiecki dyktator Stalin i jego coraz bardziej stetryczali następcy, rojąc o marszu na zachód. Wobec śmiertelnego zagrożenia oczywistością stała się jedność transatlantycka sformalizowana w NATO. Nie chodzi o to, że Donald Trump psioczy na opieszałość Europy w wydatkach na obronę i uważa pakt za przeżytek (narzekał też Obama). Europa jest militarnie i psychicznie nieprzygotowana do wspólnej obrony i nie ma ochoty na związane z nią nakłady. Z kim zresztą miałaby walczyć ta wspólna armia? Z rosyjską agresją? Jeśli Rosja Putina miałaby uderzyć na Polskę i kraje bałtyckie, musi to zrobić teraz albo najdalej w ciągu pięciu lat; potem skurczą się zyski z ropy i gazu, a innego źródła dochodów ten nieszczęsny kraj nie posiada. W przydatność nowoczesnego uzbrojenia polskiej armii, jakie zamierzamy zakupić w latach 20. XXI w., wierzą tylko nasi świeżo awansowani generałowie; w sam raz nada się do przyszłych defilad na Wisłostradzie. Może armia jutra to niewidzialne bataliony kompu- terowych włamywaczy i hejterów?

Jak zwykle w dziejach najmocniej chmurzy się polskie niebo. Amerykanów niezbyt dziś interesuje Europa, a my i tak coraz mniej w niej znaczymy. Pod bokiem świtają jeszcze groźniejsze zmiany: Niemców bardziej obchodzą rosyjskie surowce niż Unia. Jak długo poczciwa Merkel będzie w stanie to powstrzymać? Może rację ma Macron, chcąc znacznie głębszej integracji, ale racja nie oznacza siły. No i czy są u nas dość odważni stratedzy, aby o tym myśleć?