To dlatego nie opowiada on już na ekranie historii, lecz tematy. Najpierw świat lekarzy, teraz polityki, a już niedługo polskiej piłki. Dzięki temu nie musi zaprzątać sobie głowy fabułą czy konstruowaniem postaci. Przestarzałe reguły opowiadania historii, zachowywania związków przyczynowo-skutkowych i prawdopodobieństwa zdarzeń nie krępują go w wypychaniu scenariusza mieszanką scen, które miały ponoć kiedyś miejsce w rzeczywistości.

Jak więc to jest, że reżyser tak – przynajmniej we własnej opinii – prawdomówny przedstawia w swoich filmach kompletnie zniekształconą wizję świata? Geniusz Vegi polega na tym, że stał się jednym z pierwszych twórców filmowych epoki postpiśmiennej. Epoki, w której człowiek jest w stanie doświadczać już tylko cząstek rzeczywistości, ale wciąż przypisuje sobie prawo do budowania na nich ogólnych wniosków i własnej – suwerennej, a jakże – wizji świata.

Jego umysł nie jest już powieścią, gdzie wydarzenia mogą mieć drugie dno, kontekst, który zmienia ich znaczenie, a bohaterowie rzadko są czarno-biali. Stał się raczej facebookowym timelinem, na którym sceny z życia przesuwają się non stop jedne za drugimi, a w mniej lub bardziej zgrabną całość łączą się tylko dzięki algorytmowi podsuwającemu nam te z nich, które potwierdzą nasze gusta i opinie.

Za odbieranie newsów, bodźców złożonych z faktów i wrażeń oraz za konstruowanie z nich zwartej opowieści odpowiadają zupełnie różne obszary w ludzkim mózgu. Vega zrozumiał, że te drugie i tak na co dzień pozostają u większości jego widzów bezczynne.

I dlatego tak wspaniałą wiadomością są dla niego kolejne negatywne, a najlepiej miażdżące recenzje. Świadectwo przedstawicieli starej, odchodzącej do lamusa epoki pisma, krytykujących go za to, że wcześniej od nich zrozumiał, co dzieje się dookoła.