Prawo i Sprawiedliwość wygra, gdy przekona potencjalnych wyborców, że wszyscy, a nie tylko ci przy korycie, mogą liczyć na prawo i sprawiedliwość. Wielu miękkich sympatyków PiS może w ostatniej chwili głosować inaczej, jeśli uznają, iż władza żyje ponad stan za ich pieniądze. Prezes to najwyraźniej zrozumiał i doprowadził do dymisji marszałka Sejmu. Problem w tym, że sprawa lotów jest wierzchołkiem góry lodowej. W terenie podobnych przypadków nadużywania władzy jest wiele i nie wiadomo, czy prezes ma wolę i czas, by to wyczyścić.
Platforma czy – jak kto woli – Koalicja Obywatelska wygra, jeśli pokaże, że ma alternatywny pomysł na rządzenie Polską. To nie jest takie oczywiste, bo koncentruje się na krytyce PiS, zamiast mówić więcej o sobie i swojej wizji. A przyszła Polska to nie powrót do tego, co było, ponadto trudno o niej mówić ze starym partyjnym zespołem. „Jedynki" w Krakowie, Gdyni i Łodzi pokazują wolę odnowy zespołu, lecz rozmywają nowy pomysł na Polskę, bo Nowacka, Zimoch i Kowal to nie polityczni bliźniacy.
Lewica wygra, gdy zjednoczy młodzież i emerytów. To zadanie praktycznie niemożliwe, bo podziały pokoleniowe są u nas ostrzejsze niż te polityczne. Wystarczy wspomnieć takie tematy, jak ekologia i zmiany klimatyczne, praca i emerytura, seks i rodzina. Jeśli lewica w katolickiej Polsce chce stworzyć dużą partię, to musi znaleźć sposób na przygarnięcie postępowych katolików. Takich jest wielu wśród młodzieży, lecz obecna lewica nie jest ich naturalną przystanią. Papież Franciszek może być punktem odniesienia, lecz jego wizja jest bardziej na lewo w kwestii ekologii, migracji czy sprawiedliwości społecznej niż LGBT i aborcji.
Koalicja Polska ma największy problem, bo wrzuca do jednego worka ugrupowania o przeciwstawnym etosie i stylu kampanii politycznej. PSL to klasyczny establishment. Jego siłą jest tradycja, organizacja w terenie oraz język kompromisu. Kukiz zrobił karierę, będąc tego wszystkiego zaprzeczeniem. Istnieje niebezpieczeństwo, że obie partie stracą dawnych wyborców, a nie pozyskają nowych.
Politycy nie powinni być niewolnikami sondaży, bo wiele osób decyduje się pójść na wybory w ostatniej chwili. Frekwencja 65-proc. daje inny wynik niż 35-proc. Ponadto wiele osób zmienia zdanie już w lokalu wyborczym. Ciężka praca w terenie nie wystarczy. Trzeba wiedzieć, kogo chcemy przekonać i jak. Mobilizowanie swojego plemienia jest łatwiej- sze od szukania nowych wybor- ców. To drugie jednak decyduje o sukcesie i porażce.