Były prezydent jest symbolem. Nie tylko Solidarności, ale również wszystkiego tego, co w III RP zrobiono, żeby traktować jej idee co najwyżej z przymrużeniem oka. Smuty prawicowych rządów początku lat 90., mieszanki braku kompetencji i moralnej równi pochyłej. Jednak okres, w którym Wałęsa był sprawcą dorzynania solidarnościowych idei, minął dobrych kilkanaście lat temu. Mniej więcej od tego czasu stał się jedną z ofiar tego procederu.

I jedni, ci, którzy z uporem maniaka wciąż proszą go o wywiady i przemówienia, i drudzy, czerpiący z tych wystąpień sadystyczną przyjemność, są zamieszani w to, co wydarzyło się w niedzielę na konwencji Koalicji Obywatelskiej. Wszyscy oni przymykają oczy na fakt, że Lech Wałęsa jest po prostu starszym, schorowanym człowiekiem. Być może chorym, cytując Jacka Kuronia, z nienawiści, a może ze zwykłej pychy, schorzenia atakującego coraz zacieklej z upływem lat. Nie zamierzam uprawiać kuchennej psychoanalizy, tylko stwierdzić rzecz aż zbyt oczywistą: były prezydent traci kontakt z rzeczywistością.

Dowiedz się więcej: Władysław Kosiniak-Kamysz woli przeprosiny. Lech Wałęsa usuwa wpis

I dopiero to, co z tym faktem postanowią zrobić politycy, dziennikarze i komentatorzy – a nie kolejne, coraz bardziej skandaliczne wypowiedzi legendy Solidarności – jest prawdziwym zagadnieniem. Sprawą będącą papierkiem lakmusowym czegoś więcej niż tylko kultura polityczna, a co z braku lepszego pojęcia można nazwać publiczną przyzwoitością. Przyzwoitością, która znika w rechocie jednych i drugich. Tych, którzy cieszą się, że Wałęsa przywalił tak, jak oni sami pewnie by się trochę krępowali, i tych euforycznie oburzonych kolejną kompromitacją byłego prezydenta.

Człowieka, który pomimo swojego pokomplikowanego życiorysu – a może właśnie ze względu na niego – ma prawo do miejsca w galerii najważniejszych postaci w polskiej historii XX wieku. I nie można mu tego prawa odbierać, podtykając pod usta mikrofon.