Te postawy to raczej nie robota samych polityków. Przeciwników przyjmowania jest bowiem znacznie więcej niż wyborców partii, które równie radykalnie się temu sprzeciwiają. Odwrotnie natomiast jest w debacie publicystów i autorytetów. Trudno powiedzieć, że przeważa tu opcja „ani jednego uchodźcy i imigranta". Nawet media kojarzone z prawicą i rządem dopuszczają wielogłos. Natomiast publicyści i autorytety lewicowe oraz centrowe są zdecydowanie za przyjmowaniem. Warunkowo popiera to też hierarchia Kościoła i rozmaite organizacje pozarządowe.

Jakie są więc przyczyny antyimigranckich postaw? Jest ich wiele, ale wydaje się, że co najmniej trzy czynniki wielu publicystom umykają.

Po pierwsze, niemal każda rodzina ma wśród swoich członków kogoś, kto wyjechał „na saksy". Polacy zwykle na Zachodzie żyją wśród biedniejszych warstw społecznych, ich doświadczenia dotyczące skutków integracji przybyszów z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu są zaś zdecydowanie negatywne i dobrze widoczne w mediach społecznościowych. Po drugie, Polacy ze względów historycznych mają ograniczone zaufanie do swojego państwa i jego sprawności. Zakładają więc, że skoro z integracją nie poradziły sobie nawet kraje bogatsze i silniejsze, to ich kraj nie powinien przyjmować nikogo. Po trzecie wreszcie, Polska powojenna jest w dużym stopniu stosunkowo młodym krajem przesiedleńców. Ludzie ani nie czują się specjalnie zakorzenieni, ani specjalnie w swoim państwie bezpieczni. Instynktownie i z dużą nadwrażliwością sprzeciwiają się więc programom relokacji jako ingerencji w integralność terytorialną kraju.

Jeśli powyższe wyjaśnienia są słuszne, to płynie z nich jeden wniosek. Bez względu na to, co się myśli o moralnej słuszności postaw polskiego społeczeństwa wobec kryzysu imigracyjnego, nie da się w bliskiej perspektywie zmienić ich przy użyciu samej perswazji. Wykorzystanie innych narzędzi doprowadzi zaś do radykalizacji tych postaw.

Autor jest politologiem z Uczelni Łazarskiego