Dzieje się to jednak z pominięciem Warszawy i nieco obok głównych struktur NATO. Jeszcze w lutym doszło do porozumienia rządów Niemiec, Czech i Rumunii w sprawie integracji części sił zbrojnych. Teraz zapadają konkretne decyzje. Rumuńska 81. Brygada Zmechanizowana dołączyła do niemieckiej Division Schnelle Kräfte, podczas gdy czeska 4. Brygada Szybkiego Reagowania wejdzie w skład 10. Panzerdivision.

Niemcy już od lat 90. zacieśniają podobne więzi z Holandią. Zapytany o dalsze kierunki rozwoju tej współpracy prof. Carlo Masala z wiodącej niemieckiej wojskowej uczelni Universität der Bundeswehr wskazał zaś na kraje nordyckie. Z polskiego punktu widzenia znaczy to, że podczas gdy my dużo mówimy o Międzymorzu jako o tamie dla rosyjskiego zagrożenia, Niemcy ten projekt faktycznie, bez rozgłosu, realizują.

Ambicje Berlina mogą jednak sięgać dalej. Elisabeth Braw, ekspert Atlantic Council, pisze na łamach „Foreign Policy" o przymiarkach do budowy europejskiej armii pod niemieckim przywództwem. Oczywiście Bundeswehra jest wciąż cieniem swojej zimnowojennej potęgi i pozostaje w porównaniu z dzisiejszą armią francuską czy brytyjską raczej niedofinansowana. Należy jednak pamiętać, że Niemcy progresywnie zwiększają wydatki na zbrojenia. W odleglejszej perspektywie mogą więc zaproponować swoją „euroarmię" jako główne siły Unii, której pod względem gospodarczym już przecież przewodzą.

Takie rozwiązanie pozwoliłoby Berlinowi jeszcze bardziej uniezależnić się od Waszyngtonu. Prezydent Frank-Walter Steinmeier jeszcze jako szef niemieckiego MSZ nie patrzył zbyt przychylnie na amerykańską obecność militarną na wschodniej flance NATO, w czym nie był też wśród niemieckich elit odosobniony. Polska z kolei pozytywnie podchodzi raczej do amerykańskiej niż niemieckiej obecności militarnej w regionie. Pozostaje mieć nadzieję, że uda się obie te wizje do pewnego stopnia pogodzić. Alternatywa byłaby dla Polski raczej mało optymistyczna.

Autor jest politologiem z Uczelni Łazarskiego