To była najwyraźniej krótka chwila słabości, naiwne przedkładanie demokratycznych wartości nad twardym zyskiem. – Mam nadzieję, że Kreml nie zmusi nas do rewizji projektu Nord Stream 2, odmawiając współpracy w sprawie próby zabójstwa Aleksieja Nawalnego – mówił we wrześniu „Bildowi" szef niemieckiej dyplomacji Heiko Maas. Od tego czasu Władimir Putin nie tylko odmówił jakiejkolwiek pomocy w dochodzeniu, ale sam Nawalny udowodnił, jak rosyjscy agenci chcieli go zamordować.
Mimo to u progu inauguracji Joe Bidena Berlin zgodził się na wznowienie budowy gazociągu: kładzenie odcinka w niemieckich wodach przybrzeżnych właśnie dobiega końca, pozostaje położyć około 100 km (na 1230 km) przy Danii.
W ten sposób wywiązał się prawdziwy wyścig z czasem między Niemcami i Ameryką, bo z inicjatywy zarówno republikanów (Ted Cruz), jak i demokratów (Jeanne Shaheen), Kongres na dniach nałoży nowe, znacznie surowsze od dotychczasowych sankcje na konsorcjum budujące Nord Stream 2. Zakaz prowadzenia biznesu z Ameryką będą miały nie tylko firmy kładące samą rurę, ale także te, które ubezpieczają i finansują projekt.
Schröderyzacja kwitnie
Niemcy zatrzymać się nie mają jednak zamiaru. Nad Szprewą za daleko zaszło to, co Rosjanie nazywają „schröderyzacją" (od byłego kanclerza Gerharda Schrödera, który stoi na czele konsorcjum Nord Stream 2): uzależnienie klasy politycznej od mniej lub bardziej korupcyjnych projektów Kremla. Opór przeciw projektowi stawiają zasadniczo już tylko Zieloni, za mało, aby oprzeć się potężnym interesom politycznym i gospodarczym.
Skutki tego będą poważne. Oficjalnie Angela Merkel twardo broni równych warunków konkurencji na jednolitym rynku, jednak dzięki taniej energii dostarczanej nową rurą niemieckie firmy zdobędą potężną przewagę konkurencyjną nad resztą Unii.