Korespondencja z Cannes
Po pokazie prasowym "Łagodnej" Siergieja Łoźnicy wielu zachodnich dziennikarzy było skonsternowanych. Film został wybuczany, włoski krytyk, obok którego siedziałam, wyszedł przed końcem projekcji, a znajomy Izraelczyk zapowiedział, że zrezygnuje z wywiadu z Łoźnicą, bo „nie wie, o co go pytać".
Obrazy pokazywane przez Siergieja Łoźnicę wykraczają poza wyobraźnię zachodniego widza. Urodzony na Białorusi, wychowany w Kijowie, wykształcony w Moskwie artysta wybrał w życie w Berlinie. Ale w kinie wciąż śledzi postkomunistyczną mentalność byłych republik ZSRR. Zwykle patrzy z dystansu na Rosję, kreśląc sugestywny obraz kraju, w którym upadły wszelkie wartości. We wstrząsającym filmie „Szczęście ty moje" kierowca ciężarówki, gubiąc się na wiejskim szlaku, pytał: „Dokąd prowadzi ta droga?". „Donikąd" – słyszał w odpowiedzi.
„Łagodna" też jest obrazem degrengolady i wszechobecnej agresji. Do kobiety z małej rosyjskiej mieściny wraca paczka, którą wysłała do męża do więzienia. Mąż został skazany za morderstwo, żona jednak stale powtarza, że siedzi „za nic", bo niczego nie zrobił. Zaniepokojona postanawia sprawdzić, co się dzieje. Jej podróż staje się jednym wielkim upokorzeniem. Bo tu człowiek się nie liczy, każdy urzędnik i funkcjonariusz okazuje swoją władzę. Kobieta obija się o świat ludzi prymitywnych, ich chamstwo, hipokryzję i agresję.
Łoźnica nie chodzi po nocnych klubach Rosji, nie portretuje nowobogackich w mercedesach. Jedzie na prowincję – nędzną, zapomnianą, walczącą o każdy dzień. Straszny, mocny film.