We wtorek ministrowie ds. europejskich państw UE mają w Luksemburgu dyskutować o nowym wieloletnim budżecie Unii na okres 2021–2027. Jeśli wystarczy czasu (w zależności do zaawansowania brexitu), to sprawą zajmą się też przywódcy państw UE w najbliższy czwartek i piątek na unijnym szczycie.
Czytaj także: Unijny budżet trudniejszy dla Polski
Negocjacje są w toku i – zdaniem prezydencji fińskiej, która obecnie kieruje pracami UE – racjonalnym kompromisem byłoby obniżenie poziomu wydatków do 1,055 proc. dochodu narodowego brutto. Konkretnie Finowie zamierzają zaproponować przedział, którego 1,055 proc. stanowi środek, czyli od 1,03 do 1,08 proc. Ten środek to 64 mld euro mniej niż pierwotna propozycja Komisji Europejskiej z maja 2018 roku, która opiewała na 1279 mld euro, czyli 1,11 proc. DNB. Ale ciągle więcej niż 1 proc. DNB, którego żąda klub zwolenników głębszych cięć w budżecie. Finlandia postanowiła znaleźć arytmetyczny środek między propozycją KE a żądaniami grupy oszczędnych państw, do której należą Niemcy, Holandia, Szwecja, Austria, Irlandia, Dania i sama Finlandia. To zła informacja dla Polski, bo oznacza, że w negocjacjach propozycja Komisji, która i tak oznaczała dla Polski znacznie mniejsze pieniądze, niż mamy w obecnym budżecie, traktowana jest jako niemożliwy do osiągnięcia pułap maksymalny. I od razu jest on obniżany jako nierealistyczny. Mimo że niektóre państwa, a także Parlament Europejski, uważają, że powinno się wydawać więcej niż zaproponowane przez KE 1,11 proc.
W praktyce według propozycji fińskiej Polska ucierpiałaby najbardziej, bo jesteśmy największym beneficjentem unijnej polityki spójności, a to jej mają dotyczyć cięcia. W gorszym wariancie, czyli tym promowanym przez „klub 1 procentu", dodatkowo straciliby też polscy rolnicy. Bo w tej opcji cięcia mają wynieść 150 mld euro: 50 mld mniej na rolnictwo, 50 mld mniej na politykę spójności i 50 mld euro mniej na pozostałe kategorie wydatków. Polska straciłaby dodatkowo przynajmniej 13 mld euro. – Trzeba ciąć wszędzie. A jeśli będą potrzebne pieniądze na jakieś nowe wydatki, to trzeba je znaleźć w tym budżecie – mówi „Rzeczpospolitej" nieoficjalnie dyplomata jednego z państw dążących do oszczędności. Dlatego właśnie mowa o 150 mld euro cięć w zaproponowanych wydatkach. Bo dla zmniejszenia pułapu do 1 proc. wystarczyłyby cięcia o 127 mld euro. Ale te dodatkowe 23 mld euro mają sfinansować nowe zielone cele, w tym m.in. Fundusz Sprawiedliwej Transformacji.
Teoretycznie z pieniędzy na „zielony ład", a szczególnie z tej części, która będzie finansować nowo tworzony Fundusz Sprawiedliwej Transformacji, Polska też będzie mogła korzystać. Tyle że w przeciwieństwie do klasycznej polityki spójności i polityki rolnej nie są to pieniądze z góry podzielone na państwa członkowskie. Trzeba o nie konkurować na równi z innymi, a z tym do tej pory Polska miała problem. I trzeba się zdecydowanie skoncentrować na zielonych celach.