Znacznie ciekawszy w tym zakresie będzie 2021 r. Wtedy to rząd stanie przed nie lada dylematem - na ile poluzować swoją politykę, dochodząc z deficytem do progu 3 proc. PKB, a na ile twardo trzymać się zbijania zadłużenia - przekonuje Marcin Mrowiec, główny ekonomista Banku Pekao.

2020 r. powinien być dla finansów naszego kraju całkiem udany. Dzięki wpływom jednorazowym takim jak większa część „opłaty przekształceniowej” z OFE (w przyszłym roku może trafić do budżetu nawet 11 mld zł z łącznej wartości 19 mld zł), czy sprzedaż częstotliwości 5G (ok 3,5 mld zł), polski budżet będzie daleki od problemów - pisze Business Insider Polska.

W 2021 r. skończą się dodatkowe wpływy do budżetu (poza pozostałością opłaty przekształceniowej po OFE) oraz w pełni odczujemy spowolnienie gospodarcze, co odbije się na dochodach podatkowych zbieranych przez państwo (podatek VAT działa w ten sposób, że jego wpływy rosną szybciej od rosnącego PKB, ale również szybciej spadają, niż wynikałoby to ze wzrostu gospodarczego).

- Inwestorzy mniej poddają się liczbom dotyczącym danego roku, a bardziej interesuje ich średnioterminowa sytuacja fiskalna. W tym kontekście, biorąc pod uwagę rok 2021 i późniejsze, kiedy prawdopodobnie wzrost gospodarczy będzie mniej dynamiczny niż w latach poprzednich, kluczowym będzie pytanie o to, na ile twardo nowy rząd deklarować będzie utrzymanie deficytu poniżej 3 proc. i trajektorii malejącej relacji długu publicznego do PKB nawet w otoczeniu słabszego wzrostu gospodarczego, a na ile może dojść do zmiany akcentów w tym względzie - wyjaśnia Marcin Mrowiec z Pekao.