– Żaden kraj trzeci nie może być potraktowany lepiej przez UE niż kraj członkowski. Brytyjczycy muszą to sobie uświadomić – mówi „Rzeczpospolitej" nieoficjalnie wysoki rangą unijny dyplomata. Nie można zatem zachować zysków, jakim jest swobodny dostęp do liczącego ponad pół miliarda konsumentów rynku wewnętrznego, bez kosztów finansowych (płatności do budżetu), otwarcia rynku pracy i poddania się jurysdykcji unijnego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu. A to trzy czerwone linie zwolenników Brexitu: żadnych transferów finansowych do Brukseli, zamknięcie granic przed zagraniczną siłą roboczą i pełne odzyskanie suwerenności w procesie stanowienia prawa.

Właśnie przekonała się o tym Szwajcaria, która ubiegała się o specjalny model relacji uwzględniający wolę ludu wyrażoną w referendum w lutym 2014 roku. Większość społeczeństwa wypowiedziała się wtedy za kwotami dla imigrantów, w tym z innych państw UE. Sęk w tym, że Szwajcaria jako uczestnik EFTA, czyli europejskiego porozumienia o wolnym handlu, nie może stawiać takich barier. Bo w zamian za nieograniczony dostęp do rynku wewnętrznego UE na zasadach równych z tymi, które mają państwa członkowskie Unii, musi zgodzić się na swobodny przepływ pracowników oraz wpłacać pieniądze do unijnego budżetu. Przez wiele miesięcy nie przekonała Komisji Europejskiej do pomysłu kwot imigrantów i będzie musiała zaakceptować nowy traktat z UE bez tych ograniczeń.

Bruksela w negocjacjach jest w pozycji silniejszego i na razie bardzo sprawnie to wykorzystuje. Ignoruje wszelkie prośby o wstępne uzgodnienia zanim Londyn nie złoży formalnego zawiadomienia o chęci wyjścia z UE, co ma nastąpić w marcu 2017 roku. Na szczycie UE w ubiegłym tygodniu premier Theresa May poprosiła o gwarancje legalnego pobytu dla Brytyjczyków mieszkających dziś w innych państwach UE w zamian za analogiczne gwarancje dla obywateli UE w Wielkiej Brytanii. Bez sukcesu. Nikt nie chce wyłomu w strategii: „nie ma negocjacji bez notyfikacji". – Jasne jest, że nie będzie handlu ludźmi. Nikt realnie sobie nie wyobraża wyrzucania Brytyjczyków czy zgody na wyrzucanie europejskich imigrantów z Wielkiej Brytanii. Ale to musi być przedmiotem negocjacji – mówi nam dyplomata w Brukseli zaangażowany w przygotowanie procesu negocjacyjnego.

Londyn chciał szukać pęknięć w UE, wykorzystując zróżnicowane interesy. Miał nadzieję na specjalne poparcie Niemiec, bo Wielka Brytania to dla nich ważny partner gospodarczy. Liczył na specjalne względy Polski, która mogłaby walczyć o zabezpieczenie praw swoich obywateli na Wyspach. Na razie wszyscy jednak zgodnie uważają, że jedność zapewni najlepsze zabezpieczenie interesów, czy są nimi zyski niemiecki koncernów motoryzacyjnych, czy los polskich obywateli. – Nikt przy żadnej okazji, czy to na szczycie przywódców, czy na spotkaniach ministrów i doradców ds. Brexitu, nigdy nie kwestionował zasady działania razem i powierzenia swoich interesów w ręce negocjatorów Brukseli – mówi nam inny dyplomata.

Brytyjski rząd liczył też na podziały między instytucjami. W ich wyobrażeniach większą rolę w negocjacjach miałaby odgrywać bardziej skłonna do kompromisu Rada, czyli szefowie państw i rządów. Ci jednak zdecydowali, że głównym negocjatorem będzie przedstawiciel Komisji, Francuz Michel Barnier. A o samym Brexicie na ostatnim szczycie rozmawiali zaledwie przez 20 minut. – Teraz to już sprawa techniczna. Negocjacje będą się toczyć swoim torem, my mamy na głowie inne problemy: imigrację, bezpieczeństwo, kryzys gospodarczy – mówi unijny dyplomata.