Wielka Brytania traci sterowność

Bruksela odpowiada chłodnym „nie" na próbę May renegocjacji umowy rozwodowej. Premier nie wie, co dalej.

Aktualizacja: 11.12.2018 20:03 Publikacja: 11.12.2018 17:23

Theresa May we wtorek rozmawiała z Angelą Merkel w urzędzie kanclerskim w Berlinie

Theresa May we wtorek rozmawiała z Angelą Merkel w urzędzie kanclerskim w Berlinie

Foto: AFP

Gdy we wtorek przed południem Theresa May była w drodze ze spotkania z Markiem Rutte w Hadze na rozmowy z Angelą Merkel w Berlinie, Jean-Claude Juncker z rzadką u eurokraty szczerością przyznał, iż ma już tego wszystkiego dość.

– Na najbliższym szczycie Unii w czwartek będzie niezapowiedziany gość. Jestem tym zaskoczony, bo przecież doszliśmy już do porozumienia 25 listopada. To jest najlepsza umowa, jaką mogliśmy zawrzeć i innej nie będzie. Renegocjacji nie będzie! – oświadczył przewodniczący Komisji Europejskiej na forum Europarlamentu, a sala odpowiedziała brawami.

Poseł chwyta buławę

Niemal równo 24 godziny wcześniej, ku zaskoczeniu nawet swoich najbliższych współpracowników, May anulowała zaplanowane na wtorek głosowanie w Izbie Gmin nad umową rozwodową. Chciała w ten sposób ustrzec się przed porażką, jakiej nie doświadczył w Westminster żaden premier od II wojny światowej: nawet w szeregach Partii Konserwatywnej co trzeci deputowany był gotowy odrzucić proponowane porozumienie.

Ale tym ruchem May maksymalnie rozsierdziła deputowanych, którzy już od trzech dni prowadzili debatę nad przedłożonym projektem porozumienia. A to źle wróży perspektywom ratyfikacji kiedykolwiek porozumienia. Napięcie sięgnęło zenitu, gdy Lloyd Russel-Moy, poseł Partii Pracy, chwycił buławę, symbol autorytetu królowej, bez której parlament nie może obradować. Sala zamarła, po chwili część deputowanych zaczęła krzyczeć: hańba! hańba! Sytuację opanował dopiero przewodniczący izby John Bercow, polecając tonem nieznoszącym sprzeciwu Russel-Moy odłożyć symboliczny przedmiot i zawieszając jego udział w obradach.

Ale jeśli May szybko nie zaproponuje jakiejś drogi wyprowadzenia kraju z kryzysu, może dojść do paraliżu najważniejszej instytucji brytyjskiego państwa. Na razie nic zaś nie wskazuje na to, aby szefowa rządu miała wiarygodny plan. Od poniedziałku prowadzi rozmowy z kilkoma przywódcami Unii, aby uzyskać „gwarancje", że tzw. backstop (zapis o pozostaniu Irlandii Północnej w jednolitym rynku, a reszty Zjednoczonego Królestwa w unii celnej z UE, gdy upłynie okres przejściowy po brexicie, kształt zaś nowych stosunków nie zostanie uzgodniony) był wprowadzony tylko „w ostateczności", a Bruksela zgodziła się w każdej chwili na wycofanie się z takiego układu. Ale nie bardzo wiadomo, dlaczego brytyjski rząd miałby być w stanie wynegocjować wiarygodną umową o przyszłych stosunkach z Unią w najbliższych dwóch latach, skoro absolutnie nie był w stanie określić nawet ogólnej wizji w tej sprawie w minionych dwóch latach. Nie ma też mowy, aby Unia zgodziła się na jednostronne wycofanie się Brytyjczyków z backstopu, bo to groziłoby załamaniem pokoju w Irlandii.

– Brytyjczycy znowu próbują wszystko renegocjować. Nie wchodzimy w to. Straciliśmy już za dużo czasu z powodu brexitu. Nigdy nie opuścimy Irlandczyków – ostrzegł przewodniczący klubu chadeków (Europejskiej Partii Ludowej) w europarlamencie Manfred Weber, jeden z polityków najbliższych Merkel.

Jeszcze ostrzej sprawę ujął Taoiseach (premier Irlandii), który przez dwa lata walczył przeciw przywróceniu kontroli między Republiką i Ulsterem i teraz nie ma zamiaru narażać tego na szwank dla uratowania skóry May. – Nie mam problemu z wydaniem oświadczenia w sprawie tego, co jest w tym porozumieniu, ale żadne takie oświadczenie nie może być sprzeczne z tym, co uzgodniliśmy – oświadczył Leo Varadkar.

Johnson poczuł krew

Ale nawet, gdyby Unia była gotowa wyjść w większym stopniu naprzeciw May, zapewne nie uratowałoby to premier.

– Jest jeden zasadniczy problem: w Westminster nie ma większości ani dla łagodniejszego, ani dla twardszego brexitu, ani dla modelu norweskiego przyszłych stosunków z Unią, ani dla kanadyjskiego. Żadna zmiana, jaką mogłaby wprowadzić do umowy rozwodowej May, nie zmieni więc wyniku głosowania – mówi „Rz" Ian Bond, dyrektor londyńskiego Center for European Reform (CER).

Dlatego niczym rekiny, które wyczuły krew, konkurenci May zaczęli szykować skok na jej stanowisko. Zaczynając od jej kolegów partyjnych. Boris Johnson nie zaprzeczył w rozmowie z Andrew Marrem w BBC, że kompletuje już swoją ekipę rządową. To ludzie, którzy uważają, że lepsze jest wyjście Wielkiej Brytanii z Unii bez żadnego porozumienia i oparcie przyszłych relacji na ogólnych zasadach Światowej Organizacji Handlu (WTO) niż to, co szykuje May. Na razie 24 z nich zadeklarowało gotowość poparcia votum nieufności, ale potrzeba dwa razy więcej, aby rozpocząć formalną procedurę w tej sprawie.

Ale obalić May chcą też inni. Liderka Szkockiej Partii Narodowej (SNP) Nicola Sturgeon wezwała przywódcę Partii Pracy do poparcia odrębnego votum nieufności dla rządu May.

Jego powodzenie zależy jednak od porzucenia premier przez wystarczającą liczbę torysów, a do tego kraj musi dojść do ściany. Dlatego Jeremy Corbyn woli jeszcze chwilę poczekać, najpewniej do 21 stycznia, ostatniego dnia, kiedy umowa rozwodowa może zostać poddana pod głosowanie, aby był jeszcze czas na wprowadzenie jej w życie przed planowaną datą brexitu 29 marca.

– Jeśli wróci z tym samym, wypaczonym porozumieniem, nie zdoła przezwyciężyć głębokiego sprzeciwu, jaki podziela ogromna większość tej izby – przyznał Corbyn.

Na razie lider laburzystów stawia na przedterminowe wybory, przejęcie władzy i przeprowadzenie brexitu w wersji maksymalnie „soft", ale jeśli w Izbie Gmin nie zdoła zebrać wystarczającej większości, aby obalić May, ma też plan „B": powtórne referendum.

– Nie ma na świecie drugiej partii, która tak długo i tak skutecznie potrafiłaby zapewnić współpracę bardzo różnych frakcji. Także teraz nie spodziewam się, aby doszło do jej rozpadu na zwolenników i przeciwników brexitu. Znalezienie większości dla nowego referendum jest bardziej prawdopodobne – mówi Ian Bond.

Ale zanim do tego dojdzie, May najpewniej zrobi wszystko, aby utrzymać się choćby nieco dłużej u władzy. „Guardian" uważa, że w tym celu May może próbować pójść we wszystkie strony, łącznie z wycofaniem wniosku o wyjście z Unii, choć od dwóch lat powtarza, że „brexit znaczy brexit".

– Czasu jest już bardzo mało, niekontrolowany brexit staje się coraz bardziej realny – przyznała więc we wtorek minister ds. europejskich Francji, Nathalie Loiseau. Leo Varadkar już polecił przyspieszyć przygotowania na taki przypadek. Bo też żaden kraj Europy, poza samą Wielką Brytania, nie zapłaci tyle za porażkę May co Irlandia.

Gdy we wtorek przed południem Theresa May była w drodze ze spotkania z Markiem Rutte w Hadze na rozmowy z Angelą Merkel w Berlinie, Jean-Claude Juncker z rzadką u eurokraty szczerością przyznał, iż ma już tego wszystkiego dość.

– Na najbliższym szczycie Unii w czwartek będzie niezapowiedziany gość. Jestem tym zaskoczony, bo przecież doszliśmy już do porozumienia 25 listopada. To jest najlepsza umowa, jaką mogliśmy zawrzeć i innej nie będzie. Renegocjacji nie będzie! – oświadczył przewodniczący Komisji Europejskiej na forum Europarlamentu, a sala odpowiedziała brawami.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 793
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 792
Świat
Akcja ratunkowa na wybrzeżu Australii. 160 grindwali wyrzuconych na brzeg
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 791
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 790