Trybunał Sprawiedliwości UE orzekł w poniedziałek, że kraj, który złożył wniosek o wyjście z Unii Europejskiej, może się z niego w dowolnym momencie wycofać bez konieczności uzyskania zgody pozostałych państw Wspólnoty. Wielka Brytania wróciłaby do swojego dawnego statusu członka nieco poza głównym nurtem unijnych polityk, czyli z kilkoma stałymi wyjątkami.
To ważne dla zwolenników drugiego referendum, którzy do tej pory słyszeli, że nawet jeśli Londyn zmieni zdanie, to będzie musiał przełknąć nowe, mniej korzystne warunki członkostwa w UE. Ponadto Trybunał orzekł, że wniosek można wycofać również po wyznaczonym przez traktat okresie dwóch lat od momentu jego złożenia, czyli do 29 marca 2019 r., jeśli UE zgodziłaby się wcześniej na przedłużenie negocjacji poza ten czas.
Teoretycznie orzeczenie TSUE nie powinno oznaczać zwrotu, bo brytyjski rząd wcale się z zamiarem wycofania wniosku nie nosi. Jednak sytuacja w Wielkiej Brytanii jest bardzo dynamiczna. Zaplanowane na wtorek głosowanie traktatu o wyjściu z UE wynegocjowanego przez Theresę May zostało przełożone na później, na wniosek samej premier. Traktat nie podoba się ani zwolennikom wyjścia z Unii, ani jego przeciwnikom, i przed premier stanęło widmo spektakularnej porażki.
W naprędce zaaranżowanym przemówieniu w Izbie Gmin w poniedziałek po południu May zapowiedziała, że na najbliższym szczycie UE 13–14 grudnia w Brukseli będzie próbowała uzyskać gwarancje, które wykluczą ryzyko wiecznego pozostania Irlandii Północnej w unii celnej z UE. To jednak będzie bardzo trudne, bo Unia chce bronić irlandzkiego procesu pokojowego i za wszelką cenę nie dopuścić do powrotu twardej granicy między tymi dwoma obszarami. Stąd właśnie zabezpieczenie w postaci unii celnej: jeśli nie uda się wynegocjować nic gwarantującego swobodny handel między Irlandiami, to w mocy pozostaje unia celna. I to sama UE musi zdecydować, czy nowe rozwiązanie jest wystarczająco korzystne, żeby z unii celnej zrezygnować.