Pierwsza (preferowana przez opozycję) mówi, że obecna władza ma po prostu szczęście, bo trafiła na okres niebywałej prosperity. Wpływy do budżetu więc rosną, ale nie jest to w żadnej mierze zasługą rządu. Druga narracja mówi, że po prostu „wystarczyło przestać kraść". Wzięto się za różne VAT-owskie mafie okradające państwo i pieniądze na 500+ oraz inne programy socjalne i rozwojowe się znalazły. Obie narracje nie tłumaczą wszystkiego, ale obie są częściowo prawdziwe.

Tak, to prawda, że obecny rząd natrafił na dobrą koniunkturę gospodarczą. Ściganie VAT-owskich mafii samo w sobie nie przyniosłoby rekordowo niskiego deficytu budżetowego. Ale przecież koniunktura ta nie była zła również za rządów jego poprzedników, a szczególnie w ich końcówce. Za rządów PO–PSL też była przestrzeń do zmniejszenia deficytu budżetowego. I można to było zrobić tak, by nie bić w najsłabszych i nie osłabiać struktur państwa. Trzeba było ciąć mniej racjonalne wydatki i wziąć się za VAT-owskich oszustów oraz inne mafie. Byłoby więcej pieniędzy na tak krytykowane „rozdawnictwo". Nie oszukujmy się – każdy poprzedni rząd też je uprawiał. Czym był program budowy boisk Orlików dla młodzieży? Też rodzajem rozdawnictwa, tyle że pieniądze trafiały do innych ludzi niż np. w programie 500+.

Dobra koniunktura gospodarcza ma to do siebie, że zawsze się kończy. Tak samo impulsy fiskalne zaczynają z czasem słabnąć. Gospodarkę powinno więc wspierać się również za pomocą reform strukturalnych. Np. za pomocą przycinania gąszczu (często archaicznych) przepisów nadmiernie komplikujących prowadzenie działalności gospodarczej. Uszczelnianie budżetu to jeszcze nic. To w ograniczeniu samowoli urzędników administracji centralnej i samorządowej leży największe wyzwanie dla obecnego rządu i jego następców.