Najprawdopodobniej brexit przyhamuje odpływ emigrantów i da wytchnienie rynkowi pracy. Ale nie na długo. Choć do wyjścia Wielkiej Brytanii z UE zostało jeszcze dziesięć miesięcy, Polacy myślący o wyjeździe już postawili na Wyspach krzyżyk. Rozważają Holandię czy Niemcy. Sąsiad zza Odry nie jest jednak opcją dla każdego: nawet dobry zawód na nic tam się nie zda, jeśli nie znasz niemieckiego. Krajów, gdzie można żyć, znając tylko język Szekspira, nie ma w Europie wiele – to obok Holandii państwa skandynawskie.

Może to przyhamować emigrację, zwłaszcza że pędząca w tempie 5 proc. rocznie polska gospodarka chłonie pracowników jak gąbka wodę i płace rosną. Jednak osiągnięcie zachodnioeuropejskiego poziomu zarobków i PKB potrwa może ze 30 lat. Wielu młodym zabraknie cierpliwości, skoro mogą pójść na skróty i osiągnąć to samo w kilka miesięcy dzięki wyjazdowi za Odrę. Gospodarka Niemiec cierpi na jeszcze większy niż nasza deficyt rąk do pracy: w 2030 r. brakować tam będzie 3 mln wykwalifikowanych pracowników.

Władze naszego kraju stają przed wyzwaniem, jak sprawić, by młody człowiek z Białej Podlaskiej czy Chełma zamiast do Niemiec wyjechał raczej do Wielkopolski czy na Dolny Śląsk, które szybko się rozwijają i łakną pracowników. Wymagałoby to zrewidowania rządowych priorytetów, choćby programu Mieszkanie+, który powinien skupić się na aglomeracjach z intensywnie rosnącą gospodarką, a nie na ospałych ośrodkach, gdzie jest dla samorządowców z PiS orężem w walce o reelekcję.

Wsparcie przepływu pracowników wewnątrz kraju jest ważne, stworzenie ram dla imigracji do Polski – być może nawet ważniejsze. Potrzebna nam zdroworozsądkowa polityka imigracyjna i porzucenie mrzonek, że dla ratowania rynku pracy wystarczy sprowadzić rodaków ze Wschodu. Potencjał demograficzny krajów poradzieckich jest słaby. Dotyczy to także Ukrainy.

Wypracowanie polityki imigracyjnej staje się sprawą pilną. Już się zaczęła spontaniczna imigracja z krajów o wysokim potencjale demograficznym, m.in. z Indii, Bangladeszu czy Nepalu. Widać to na ulicach choćby Warszawy. Polskie władze jej nie powstrzymają, mogą tylko uporządkować, np. uchylając drzwi dla poszukiwanych fachowców, przygotowując kursy językowe i kulturowe pomagające zrozumieć nasze zasady społeczne. Dużo trudniejszym zadaniem będzie zmiana postaw samych Polaków, odwrócenie skutków antyimigranckiej nagonki i sprawienie, że staniemy się bardziej otwarci na innych. Czasu na przygotowanie się do tych wyzwań jest niewiele.