Kaciaryna Andrejewa w listopadzie ukończyła 27 lat, ale jej twarz zna już wielu Białorusinów. To za sprawą trwających od niemal czterech miesięcy protestów, które relacjonowała dla stacji Biełsat. Jedynej białoruskojęzycznej stacji nadającej z Polski i prześladowanej w kraju Aleksandra Łukaszenki. Relacjonowała na żywo, nie mając akredytacji, gdy nikt już nie relacjonował tego, co się działo na ulicach białoruskiej stolicy. Bo pozostałe niezależne media, zdelegalizowane przez władze w Mińsku, dzisiaj walczą już dosłownie o przetrwanie. To m.in. dzięki jej ciężkiej pracy świat mógł na żywo obserwować brutalne wyczyny białoruskiej milicji.
Po raz ostatni relacjonowała 15 listopada z mieszkania przy słynnym stołecznym placu Zmian (nieoficjalna nazwa osiedla przy ulicy Czerwiakowa i traktu smorgowskiego). Relacjonowała, jak kordony milicji pacyfikują mieszkańców osiedla broniących miejsce pamięci zamordowanego w tym miejscu kilka dni wcześniej 31-letniego malarza Romana Bondarenki.
– Władze nie chciały, by ktokolwiek widział, co tam się działo. Najpierw tropili naszą kamerę za pomocą drona, następnie zaczęli świecić do kamery laserami, a w konsekwencji dziesięciu zamaskowanych funkcjonariuszy wyważyło drzwi mieszkania, w którym przebywała nasza dziennikarka wraz z operatorką Darią Czulcową – opowiada „Rzeczpospolitej" Aliaksiej Dzikawicki, wicedyrektor Biełsat TV. – Obawiam się, że reżim będzie chciał urządzić proces pokazowy. By zastraszyć innych dziennikarzy. Po tym jak władze pozbawiły akredytacji wszystkie niezależne media, nikt oprócz nas nie relacjonował na żywo protestów na Białorusi. Nasze dziewczyny zaszły władzom za skórę – twierdzi.
Andrejewa i Czulcowa są oskarżane o „organizację i przygotowanie działań, które naruszają w znacznym stopniu porządek społeczny", w świetle białoruskiego prawa grozi za to nawet trzy lata więzienia. Dziewczyny od ponad 20 dni siedzą w areszcie śledczym w podmińskim Żodzinie. Będąc już za kratami, Andrejewa dowiedziała się, że 25 listopada do aresztu zabrano jej męża Ihara Iliasza, również dziennikarza Biełsatu. Na razie nie usłyszał zarzutów kryminalnych, oskarżono go o „udział w nielegalnym zgromadzeniu", na wolność ma wyjść pod koniec tygodnia. Ten sam zarzut usłyszała fotokorespondentka niezależnej gazety „Nowy Czas" Jana Trusiła. Zatrzymano ją w Mińsku 29 listopada i skazano na 15 dni aresztu. Na wolności była niespełna dwie doby, bo przed tym również niemal dwa tygodnie spędziła za kratami.
Niejasny jest też dalszy los aresztowanej 19 listopada Kaciaryny Barysiewicz, dziennikarki niezależnego i najbardziej popularnego informacyjnego portalu tut.by. Od ponad dwóch tygodni znajduje się w areszcie Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego (KGB) i jest oskarżana o ujawnienie tajemnicy medycznej, za co może jej grozić nawet trzy lata więzienia. Była pierwszą dziennikarką, która napisała o szczegółach śmierci zamordowanego Bondarenki. Lekarz, który przekazał jej informacje, również trafił do aresztu KGB. Bondarenko został pobity przez funkcjonariuszy MSW, a następnie zmarł w szpitalu.