– Dopóki mnie nie zabijecie, innych wyborów nie będzie. Nigdy się nie doczekacie, bym cokolwiek zrobił pod presją – grzmiał zdesperowany Łukaszenko. Odchodząc, nagle ruszył w stronę tłumu i wdał się w przepychankę słowną z jednym z protestujących robotników. – Nie będę was bił, to nie w moim interesie. Jeżeli którykolwiek z was coś sprowokuje, zareagujemy ostro – zagroził.
W tym samym czasie protestowały już wszystkie najważniejsze przedsiębiorstwa w Mińsku: MAZ (producent autobusów i ciężarówek), MTZ (fabryka traktorów), fabryka silników MMZ, zatrudniające razem ponad 35 tys. ludzi.
Do protestów dołączyli górnicy z Biełaruśkalij w Soligorsku, jednego największych na świecie producenta soli i nawozów potasowych. To jeden z trzonów białoruskiej gospodarki, zatrudnia ponad 15 tys. ludzi. Soligorsk jest najbogatszym miastem w kraju, tam średni zarobek wynosi ponad 1,6 tys. rubli (równowartość 2,4 tys. zł) – to więcej, niż w maju wyniosła średnia krajowa (1,2 tys. rubli).
– Całe miasto czekało na protest górników, nie chodzi o pieniądze, tuż po wyborach bito i torturowano nasze dzieci, tego już ludzie nie mogli ścierpieć. Matki tych dzieci nie wybaczą Łukaszence – mówi „Rzeczpospolitej" jeden z protestujących w Soligorsku. W poniedziałek po południu niezależny portal tut.by podawał, że stanęły tam wszystkie kopalnie. Prace wstrzymali też pracownicy Białoruskich Metalurgicznych Zakładów w Żłobinie (BMZ), Białoruskiej Fabryki Samochodowej (BiełAZ) w Żodzinie, protestowali nawet pracownicy rafinerii w Nowopołocku i wielu innych zakładów pracy, które mają jedno wspólne hasło – odejście Łukaszenki.