– Funkcjonariusze MSW i żołnierze wojsk wewnętrznych nie zejdą z ulic i w razie potrzeby użyją środków specjalnych i broni palnej – oświadczył w poniedziałek wieczorem wiceszef białoruskiego resortu spraw wewnętrznych Henadź Kazakiewicz. Stwierdził też, że protesty z innych miast Białorusi przeniosły się przeważnie do Mińska i są „zorganizowane i skrajnie radykalne”. Miał prawdopodobnie na myśli poniedziałkowy protest kilku tysięcy emerytów w stolicy, który milicja próbowała rozpędzić przy pomocy granatów błyskowo-hukowych. Zdjęcia celujących z karabinów i popychających pałkami kobiety zamaskowanych funkcjonariuszy obiegły światowe agencje.

– To świadczy jedynie o demoralizacji i wielkiej niepewności co do dalszego rozwoju sytuacji wśród funkcjonariuszy resortów siłowych. Protesty trwają już trzeci miesiąc, na ulice wychodzą zarówno młodzi, jak i emeryci, można tam spotkać przedstawicieli wielu branż i warstw społecznych – mówi „Rzeczpospolitej” Juraś Hubarewicz, lider opozycyjnego Ruchu Za Wolność i jeden z nielicznych pozostających w kraju i na wolności członków Rady Koordynacyjnej. – Nie boję się, podobnie jak nie boją się miliony Białorusinów. Ile można się bać? Jeżeli użyją broni palnej, to będą już zupełnie inne protesty. Myślę, że Zachód na to odpowiednio zareaguje, tak jak reagował, gdy dyktatorzy dopuszczali się ludobójstwa wobec własnego narodu – dodaje.

Po brutalnej pacyfikacji niedzielnych protestów, masowych aresztach i zatrzymaniach (w tym wielu dziennikarzy) w poniedziałek szefowie dyplomacji państw unijnych zdecydowali w Luksemburgu o poszerzeniu listy sankcji personalnych wobec przedstawicieli reżimu. Znajdzie się na niej osobiście przywódca kraju Aleksander Łukaszenko. Dla urzędującego od 1994 roku Łukaszenki to nic nowego, za czasów swoich rządów wielokrotnie był na liście osób person non grata w UE.

– To nie ma żadnego praktycznego przełożenia na sytuację na Białorusi. Unia demonstruje całkowitą bezradność wobec działań reżimu. Jakiegoś szerszego i bardziej strategicznego podejścia brak. Na listę osób objętych sankcjami nie wpisano np. deputowanych sterowanych przez reżim obu izb parlamentu czy kierowników lokalnych komisji wyborczych, którzy fałszowali wybory. Sankcjami nie objęto też propagandystów reżimowych mediów, którzy obrzucają błotem Białorusinów – mówi „Rzeczpospolitej” znany białoruski politolog Paweł Usow. – Nie warto się spodziewać jakiejś poważnej reakcji Zachodu, nawet jeżeli Łukaszenko zaleje Białoruś krwią. Czy Zachód poradził sobie z reżimem w Wenezueli czy Syrii? Rosja nie pozwoli zaangażować się Zachodowi na Białorusi, nawet w taki sposób, jak angażowano się na Ukrainie – twierdzi.

Tymczasem we wtorek przebywająca na Litwie liderka białoruskiej opozycji Swiatłana Cichanouska postawiła reżimowi ultimatum. Łukaszenko do 25 października ma podać się do dymisji, zaprzestać represji i uwolnić wszystkich więźniów politycznych. W przeciwnym wypadku zapowiada, że na ulice „wyjdzie cała Białoruś”, rozpoczną się strajki generalne i dojdzie do blokady dróg.