Być może należałoby sięgnąć do psychoanalizy, by wyjaśnić, dlaczego tak wielu dyktatorów, i tych raczej soft, i tych na serio, postanawia w roli wrogów ustawić sobie osoby homoseksualne. Co tkwi w ich podświadomości, że tak bardzo potrzebują okazywać tej grupie pogardę i nienawiść?

Może to pokusa do skopania żołdaka słabszego podkutym butem, może tylko cyniczne wybieranie tych, którzy są inni i w związku z tym budzą strach w praworządnych obywatelach, którzy inni nie są albo się do inności boją przyznać. Faktem jest, że kiedy w II RP postępowy kodeks karny z 1930 roku legalizował obcowanie seksualne z osobą tej samej płci, Stalin i Hitler rozpoczynali właśnie wielkie akcje zamykania osób homoseksualnych w obozach koncentracyjnych. A kiedy w roku 1985 generał Kiszczak rozkręcał akcję „Hiacynt”, mającą na celu inwigilowanie środowisk gejowskich, zastraszanie ich, zmuszanie do współpracy i tworzenie słynnych „różowych teczek”, ówczesna władza karmiła milicjantów idących na tę akcję w listopadowy poranek identycznymi argumentami jak te, których używają dziś posłowie Jacek Żalek i Przemysław Czarnek. A słowa o „idiotyzmie praw człowieka” ten ostatni wygłosił chyba jako szczególny pośmiertny prezent dla swoich nauczycieli z lat 80.

Niektórzy mówią, że to „tylko kampania wyborcza”, że prezes w swojej przenikliwości wrzuca głupim wyborcom kolejnego wroga, żeby mobilizować elektorat, a wszyscy lewicowi i liberalni głupcy podnoszą wrzask zupełnie niepotrzebnie, bo tylko służą celom demonicznego Jarosława Kaczyńskiego.

Trudno jednak milczeć, słysząc, jak po stronie posła Żalka staje prezydent kraju starający się o reelekcję. Bo – czy ktoś chce, czy nie – jego słowa mogą mieć moc sprawczą, zwłaszcza jeśli są suflowane z Nowogrodzkiej. Czy jak będziemy mieć do czynienia z atakami na homoseksualistów ze strony skrajnie prawicowych bojówek albo z zakładaniem im teczek w związku z orientacją seksualną, to znów usłyszymy, że to temat zastępczy w kampanii wyborczej?