"Jak każdy kraj w Europie, tak samo jak Stany Zjednoczone, w Polsce od dawna istnieje skrajnie prawicowy, neofaszystowski margines. (...) Ale w ciągu dwóch i pół dekady, które nastąpiły od zakończenia komunizmu w Polsce, polscy neofaszyści nigdy nie byli wystarczająco liczni, by traktować ich poważnie" - pisze Applebaum w komentarzu zamieszczonym na stronie "Washington Post".
Według niej nie wszyscy z 60 tys. "patriotycznych" uczestników marszu byli neofaszystami, jednak "znajdowała się w nim istotna grupa (głównie) mężczyzn, maszerujących pod nazwami przedwojennych grup nacjonalistycznych i z rasistowskim napisami "Biała Europa", "Europa będzie miała" czy "Czysta krew".
"Próbując przedstawić zdarzenia jako normalny patriotyczny marsz, polska telewizja państwowa przeprowadziła na żywo wywiad z jednym z uczestników, pytając go, dlaczego przyszedł. - Żeby odsunąć Żydów od władzy - zadeklarował pytany. Po niezręcznej odpowiedzi prorządowy dziennikarz szybko ruszył dalej" - napisała dziennikarka.
- Co się zmieniło? - pyta Applebaum. Jej zdaniem odpowiedź jest związana z "populistyczno-nacjonalistyczną partią rządzącą Prawo i Sprawiedliwość, która przyjęła i wspierała sobotni marsz jako akcję "patriotyczną", chociaż wiedziała, kto za tym stoi". Zwraca też uwagę, że "polska policja, kiedyś wyszkolona do ochrony społeczeństwa przed neofaszystami, tym razem aresztowała 50 członków grupy prodemokratycznej, która zorganizowała kontrprotest, ale nie zrobiła nic, by powstrzymać "patriotów" przed pobiciem kolejnej protestującej grupy".
"W chwili pisania tego tekstu żaden z polityków rządowych nie potępił haseł marszu ani jego organizatorów" - podkreśliła Applebaum, choć głosy krytyczne ws. niektórych zdarzeń i komentarzy po marszu wyrażali m.in. marszałek Senatu Stanisław Karczewski, wicepremier Piotr Gliński czy wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki.