Rzeczpospolita: W tym roku powinniśmy poznać zwycięzcę konkursu Tricorder X Prize. Ma ją otrzymać drużyna naukowców, która zbuduje przenośne urządzenie diagnozujące kilkanaście chorób. Czy to jest w ogóle możliwe?
prof. Zbigniew Brzózka: W pewnym sensie tak. Wyspecjalizowane czujniki tego rodzaju są już stosowane w pewnych obszarach diagnostyki. Znaczną część chorób można wykryć za pomocą tzw. markerów białkowych, czyli specyficznych białek obecnych we krwi, moczu albo ślinie. Znane są markery dla choroby Alzheimera, dla cukrzycy, nowotworów jajników i prostaty. Kłopot jest z nowotworami innych narządów, np. trzustki, płuc, ale postęp jest znaczny. Odzwierciedla to rynek czujników medycznych, który rośnie w tempie 17 proc. rocznie.
Skąd taki postęp? Czy mieliśmy jakieś przełomowe odkrycie w tej dziedzinie?
Ten postęp wynika raczej ze społecznego zapotrzebowania. Mamy silny trend, by przesuwać opiekę medyczną ze szpitala do domu. To odciąża służbę zdrowia, a i pacjent w domu czuje się lepiej. Dobrym przykładem jest cukrzyca. Dziś pacjent już sam może sobie zrobić test paskowy poziomu cukru we krwi. Trudniej jest z zastrzykiem insuliny – tu potrzebna jest pielęgniarka. Ale jeżeli chory ma wszczepioną pompę insulinową, to pompa zaaplikuje mu dawkę tego hormonu. Z tym urządzeniem jest jednak taki problem, że potrzebuje zasilania, baterie trzeba wymieniać dość często. Pojawiły się jednak projekty ogniw paliwowych zasilanych glukozą z krwi. Gdyby taką pompę zasilaną glukozą zintegrować z czujnikiem, kontakt pacjenta ze służbą zdrowia byłby zminimalizowany. Takie zintegrowane urządzenia pojawią się zapewne w ciągu 10–15 lat.
Będziemy więc żyć w świecie czujników medycznych?