Współczesne spektakle stepu są w tańcu tym samym co hip-hop w muzyce. Przejawem buntu. Zburzeniem dotychczasowego porządku rzeczy. I zaproponowaniem formy, która nie pasowała ani do koncertowych, ani do teatralnych sal.
Tap Dogs, australijska grupa stworzona przez choreografa Deina Perry’ego zaliczana jest do czołówki światowych grup stepu. Jak podobne mu zespoły konsekwentnie kreuje nowy wizerunek tańca, który większości kojarzył się z ubranym w elegancki garnitur Fredem Asterem. Dwukrotnie widziałam spektakl ich największego konkurenta Stomp („Out Loud”) i muszę przyznać, że zrobił na mnie duże wrażenie – m.in. dzięki umiejętnemu traktowaniu przez tancerzy beczek, samochodów czy kijów od szczotki jako instrumentów perkusyjnych.
Stomp wykreował stepujących sprzątaczy, Tap Dogs stepujących robotników. Tancerze w spranych jeansach i flanelowych koszulach podtrzymują mit przystojnego, ale zdolnego, młodego mężczyzny. Nigel Triffitt – reżyser show, które zobaczymy w Sali Kongresowej – zadbał o to, by wrażenie było pełne. Scenografia będzie ogromnych rozmiarów, a stalowe podesty, metalowe rampy, wiszące belki, haki czy bloczki posłużą jego buntownikom za swoiste instrumentarium. Efekt spotęgują akrobacje i muzyka łącząca techno, funk i rocka. Nic dziwnego, że Tap Dogs występuje z powodzeniem na wielkich scenach już od 10 lat.
Tap Dogs, Sala Kongresowa, PKiN, pl. Defilad 1, 18.11, godz. 20