– Nie chcę, by ktoś tłumaczył mi, co artysta miał na myśli, ale niech przynajmniej powie mi, na co mam patrzeć – mówił jeden ze zwiedzających, przyglądając się instalacji wideo Piotra Wysockiego w Instytucie Pamięci Narodowej.
Przy Murze Sztuki w Muzeum Powstania Warszawskiego goście nie wiedzieli, na który mural zwrócić uwagę. A gdy już udało się odnaleźć odpowiednie miejsce, czekało ich rozczarowanie. Zamiast malowidła Dominika Jałowińskiego przedstawiającego martwego gołębia, na murze widniała... naklejka. Umieszczono ją tu dzień wcześniej.
A to dlatego, że zdaniem muzeum pierwotny projekt był zbyt drastyczny. – Nie mogliśmy go zaakceptować – mówi Hanna Radziejowska z MPW. – Ale drugą wersję pracy organizatorzy WolaArt dostarczyli nam do akceptacji zbyt późno i artysta nie zdążył namalować muralu.
Jasną stroną wycieczki były wizyty pod kościołem św. Augustyna, na którym widnieje neon Huberta Czerepoka, i w dawnej wytwórni kineskopów przy Ciołka 26a. Pofabryczny obiekt został zmieniony w galerię. Zwiedzających urzekła przestrzeń i zaskoczyła doskonale się w nią wpisująca praca Pawła Althamera – dymiący koksownik.
– Mieszkam na Woli od trzech lat i ciągle brakuje mi tu ciekawych wystaw – mówi Ewa Sokołowska-Michna. – Mam nadzieję, że ten budynek został wykorzystany po raz pierwszy, ale nie ostatni – dodaje.Nie wyklucza tego Marek Andruk, burmistrz Woli. Deklaruje jednocześnie, że zadba o to, by wyeliminować organizacyjne wpadki. Tłumaczy je trudnościami, jakie niesie ze sobą stworzenie pierwszego w dzielnicy wydarzenia na taką skalę.
Czy ta próba się powiedzieć, można przekonać się do 2.12 (wystawy czynne w godz. 12 – 16, wstęp wolny). W niedzielę festiwalowi WolaArt będzie towarzyszyła kolejna wycieczka – tym razem bez autobusu, ale za to z przewodnikiem znającym Wolę od podszewki, Grzegorzem Piątkiem.