Ostatni rok pokazał, że ekipa prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz nie ma spójnego pomysłu na uzdrowienie warszawskich szpitali.
Jeszcze pół roku temu ówczesny wiceprezydent Jerzy Miller chciał je prywatyzować przez przekształcanie w spółki pracownicze. Zaawansowane były prace w szpitalu św. Zofii przy Żelaznej i w przychodniach w Wawrze. Mówiło się też o prywatyzacji szpitali położniczych przy ul. Inflanckiej i Madalińskiego oraz trzech przychodni na Ursynowie.
Dziś następca Millera, wiceprezydent Jarosław Kochaniak, który sprawy służby zdrowia nadzoruje od kilku tygodni, od prywatyzacji się odżegnuje. – Prywatyzacja w rozumieniu kodeksu spółek nie jest możliwa i nie jest panaceum na dzisiejsze problemy szpitali. W ciągu półtora miesiąca chcę się spotkać ze wszystkimi dyrektorami miejskich placówek służby zdrowia. Po tych rozmowach w drugim kwartale przedstawimy model przekształceń, który pozwoli im wyjść na prostą. Nie przewiduję, aby jakiś szpital został sprzedany prywatnemu inwestorowi – mówi wiceprezydent.
Ponownie królikiem doświadczalnym, na którym urzędnicy chcą wypracować model przekształceń, ma być szpital św. Zofii. To w nim ma być sprawdzana pośrednia forma – między tzw. sprzedażą pod młotek a spółką pracowniczą, której oddaje się majątek za bezcen. O co dokładnie chodzi, wiceprezydent nie chce jeszcze ujawnić. Ale w roli testera lecznica św. Zofii nie czuje się już najlepiej. Powód: ostatnie perypetie z ratuszem. Najpierw dał szpitalowi zielone światło do przekształcania się w spółkę pracowniczą. Koncepcja zyskała aprobatę załogi, jesienią gotowy był już projekt uchwały, który miał być przedstawiony Radzie Warszawy, precyzujący zasady prywatyzacji (budynek byłby wydzierżawiony na 20 lat na preferencyjnych zasadach, w zamian szpital miał przyjmować tyle samo co obecnie pacjentek ubezpieczonych w NFZ). Od stycznia 2008 nowa spółka miała już działać. Nie działa.
Po ostatnich wyborach parlamentarnych ratusz diametralnie zmienił stanowisko. W listopadzie w piśmie z urzędu pracownicy szpitala (którzy kupili już udziały, po 1 tys. zł każdy, oraz wyłożyli 36 tys. zł na rejestrację spółki) przeczytali, że „nie ma podstaw prawnych do utworzenia spółki pracowniczej” oraz że decyzję o jej powołaniu podjęli samowolnie.