Przeciętna rodzina z dziećmi może otrzymać w Wielkiej Brytanii tygodniowo około 715 funtów (3182 zł) zasiłków, w Polsce 178 funtów (792 zł) – wyliczył londyński „Daily Express”. Zdaniem dziennikarzy gazety nic więc dziwnego, że polscy imigranci wolą zostać w Wielkiej Brytanii, niż wrócić do Polski, w znacznie mniejszym stopniu dotkniętej kryzysem. Koszty tej polskiej strategii życiowej pokryje oczywiście brytyjski podatnik – twierdzi dziennik.
– Można dostać te 715 funtów, o których piszą, ale trzeba mieć pięcioro albo sześcioro dzieci! – śmieje się w rozmowie z „Rz” Jan Mokrzycki, prezes Zjednoczenia Polskiego w Wielkiej Brytanii.
– W Anglii oczywiście łatwiej przeżyć, ale Polakom, którzy tu zostają, nie chodzi o zasiłki. Po prostu zapuścili tu korzenie, mają domy, dzieci, nie chcieliby znów zaczynać wszystkiego od nowa – tłumaczy.
Według oficjalnych szacunków połowa z około pół miliona Polaków przebywających na Wyspach Brytyjskich zamierza kiedyś wrócić do kraju. Ale nie wszystkim się spieszy. W ankiecie na stronie Stowarzyszenia Polaków w Cambridge (EEPCO) 45 proc. respondentów deklaruje, że w ogóle nie wróci do Polski, 27 proc. chce wrócić nie wcześniej niż za pięć lat, a zaledwie 9 proc. – w ciągu najbliższego roku. Mimo że kryzys gospodarczy szczególnie mocno uderzył w sektory zatrudniające najwięcej pracowników z Polski, jak budownictwo czy handel.
Imigranci ze wschodniej Europy, którzy przepracowali na Wyspach 12 miesięcy, mogą ubiegać się o państwowe zasiłki w pełnym wymiarze. Według gazety „Daily Mail” świadczenie na pierwsze dziecko to na wyspach 20 funtów tygodniowo, podczas gdy w Polsce zaledwie 3. Ze statystyk brytyjskiego resortu spraw wewnętrznych wynika, że rozmaite zasiłki pobiera obecnie 200 tysięcy spośród 895 tysięcy oficjalnie zarejestrowanych imigrantów. W tym roku ma to kosztować podatników około 200 milionów funtów. Organizacja monitorująca imigrację – Migration Watch – ostrzega, że imigranci specjalnie ściągają rodziny, by „doić” brytyjskie państwo. – Utrzymanie kolejnych rodzin może oznaczać znaczące koszty dla naszego podatnika – alarmuje jej szef Andrew Green.