Nie, nie proponowano mi tego. Oni mieli moją charakterystykę sporządzoną przez TW i w jednostce kleryckiej, gdzie służyłem dwa lata, i w seminarium – o czym dowiedziałem się niedawno – i wiedzieli, że na to bym się nie zgodził. W 1984 roku moja koleżanka z liceum, która, jak się później dowiedziałem, pracowała w SB (jak dwaj inni koledzy licealni), ostrzegła mnie, że jestem inwigilowany przez SB. Zrobiła to, narażając się na poważne konsekwencje, gdyby wyszło to na jaw. Ona była też jedyną osobą, która w 1990 roku złożyła w prokuraturze zeznania, gdy prowadzono sprawę mojego pobicia.
[b]Jej ostrzeżenie nie podziałało jednak na księdza. Coraz mocniej wiązał się ksiądz z podziemną „Solidarnością”, z ks. Kazimierzem Jancarzem, słynnym duszpasterzem ludzi pracy z Krakowa-Mistrzejowic.[/b]
Byłem młodym człowiekiem, myślałem o milicjantach jak o tych z licznych dowcipów. Ja ich, przyznaję, trochę lekceważyłem. Nieraz rozmawialiśmy z Jancarzem, że jesteśmy inwigilowani, że mamy podsłuchy, może ktoś filmuje, lecz nic więcej.
[b]Ale w 1984 roku, kiedy dostał ksiądz ostrzeżenie, zamordowano ks. Popiełuszkę.[/b]
Ostrzeżenie dostałem jeszcze przed porwaniem Popiełuszki. Z powodu podsłuchów czasem z Jancarzem pisaliśmy coś na kartkach, chodziliśmy rozmawiać do lasu. Jancarz bardzo się pilnował – nigdzie nie wyjeżdżał, a jeżeli już, to zawsze z obstawą, z plebanii szedł do kościoła łącznikiem. Ja dalej chodziłem swobodnie, przyjeżdżałem do Mistrzejowic z drugiego końca miasta, bo gdzie indziej byłem na parafii. Mnie się wydawało, że mną się specjalnie nikt nie interesuje.
[b]Aż do 1985 roku i dwóch pobić.[/b]