O nadciągających w czwartek wieczorem burzach, gradzie i wichurach, które zabiły osiem osób i spowodowały ogromne szkody w Łódzkiem, Wielkopolsce i na Dolnym Śląsku, biura prognoz IMiGW wiedziały dużo wcześniej. W porannych i południowych komunikatach informowały o takiej możliwości, przewidując siłę wiatru na 70 – 80 km/h.
– Komunikat to dla nas tylko informacja o możliwości wystąpienia burz czy opadów – zastrzega Robert Korzeniowski, kierownik Dolnośląskiego Centrum Zarządzania Kryzysowego. – Dopiero ostrzeżenie z biura prognoz jest równoznaczne z przygotowaniem się do działań.
[wyimek]Meteorolodzy proszą, by poważnie traktować ostrzeżenia[/wyimek]
Te trafiły z poznańskiego i wrocławskiego Biura Prognoz Meteorologicznych do służb kryzysowych (od prezydenta RP po wojewódzkie centra instytucje lotnicze, wodne oraz media) około dwóch godzin przed nawałnicą. – Prognozy były prawidłowe, z wyjątkiem Legnicy, gdzie siła wiatru minimalnie przekroczyła zakładane 35 m/s – podkreślał Roman Skąpski z IMiGW, broniąc się przed zarzutami, że ostrzeżenia wysłano zbyt późno.
Sugerował to w piątek rano w audycji Radia Wrocław Tadeusz Krzakowski, prezydent Legnicy, miasta najdotkliwiej poszkodowanego na Dolnym Śląsku. Stwierdził (omyłkowo, jak się okazało), że ostrzeżenie dotarło tu dopiero o godz. 19.02, gdy już od kilku minut wichura zrywała dachy i równała z ziemią park miejski. Potem w rozmowie z “Rz” przyznał, że było to już kolejne ostrzeżenie – podwyższające stan zagrożenia dla Legnicy z poziomu 2 do 3 (najwyższego). – Wcześniej ok. 17.30 słyszałem komunikat w lokalnym radiu – przyznaje Krzakowski.