Mistewicz konsekwentnie powtarza, iż argumenty merytoryczne nie mają w debacie znaczenia. Bo ludzie chcą show.
Jednak wbrew pozorom diagnozy Mistewicza i Łaszyna wcale tak bardzo się nie różnią.
Ten drugi przywołuje starcie amerykańskich pretendentów Kennedy’ego i Nixona jako przykład na to, że debaty mają kluczowe znaczenie dla wyniku wyborów. Wówczas o przegranej Nixona zdecydowało, że do starcia się nie przygotował. Przyjechał zmęczony, po kolejnym wiecu, w wymiętym ubraniu. Co ciekawe, wygrał debatę wśród tych, którzy jej słuchali w radiu.
Specjaliści od wizerunku podkreślają, że kluczową rolę odgrywają emocje. Zarówno widzów, jak i samych kandydatów. Wskazują, że najbardziej znanym sposobem na zwycięstwo jest wyprowadzenie przeciwnika z równowagi. Uczynił tak Aleksander Kwaśniewski w debacie z Lechem Wałęsą w 1995 r. Przywitał się ze wszystkimi, tylko nie z Wałęsą. Ten zirytowany odparował mu na pożegnanie: „Panu to mogę podać tylko nogę”. To przesądziło o tym, kto zasiadł w Pałacu Prezydenckim.
Z kolei Kaczyńskiego podczas debaty z Tuskiem przed wyborami parlamentarnymi w 2007 r. wyprowadziło z równowagi buczenie publiczności w studiu. Potem były jeszcze trudności z wyjęciem okularów. Tusk zdobył przewagę, którą utrzymał do końca. Tym łatwiej, że Kaczyński przyjechał z kampanijnej trasy zmęczony i nie docenił przeciwnika. Dzięki tamtej debacie PO wygrała wybory.
Pewne wydaje się, że debaty mają ogromną siłę rażenia. Mistewicz, powołując się na francuskie określenia, nazywa debaty prezydenckie „mszą wyborczą”, która zmienia preferencje u 10 proc. elektoratu. Łaszyn nazywa je meczami piłkarskimi, w których nie może być remisu. Są tylko wygrani i przegrani.