Kilkaset ludzkich kości, w tym kilkadziesiąt przestrzelonych czaszek, znaleziono w lipcu 2009 r. podczas inwentaryzacji w szkole policji w Legionowie. Leżały w skrzyniach w pomieszczeniu, do którego dostęp miał jeden pracownik – odkryto je, gdy zmarł.
Wybuchł skandal. Prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie niewłaściwego postępowania z ludzkimi szczątkami i ich znieważenia (później umorzone). Federacja Rodzin Katyńskich mówiła nawet o profanacji, bo chodziło m.in. o szczątki ciał ekshumowanych w 1991 r. w Katyniu i Miednoje.
12 czaszek, jak wstępnie ustalono, pochodziło z ekshumacji polskich oficerów zamordowanych w 1940 r. przez Sowietów w Charkowie. Informację potwierdzał ówczesny sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa Andrzej Przewoźnik. Czaszki wraz z dwoma luźnymi fragmentami kości miały zostać wydobyte z wykopu nr XXII podczas prac ekshumacyjnych prowadzonych w 1991 r.
W październiku 2009 r. szczątki z Legionowa przekazano do Instytutu Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Na wniosek kilku rodzin oficerów z Charkowa IPN zlecił Zakładowi Medycyny Sądowej Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego badania genetyczne czaszek, by wykryć ewentualne pokrewieństwo ofiar i ich żyjących dziś krewnych.
Badania takie przeprowadza się w wyjątkowych okolicznościach, bo są drogie. Ekspertyzy genetyczne 12 czaszek wraz z badaniami porównawczymi kosztowały ok. 12 tys. zł. Wcześniej IPN zbadał w ten sposób szczątki jednego z oficerów Wojska Polskiego, który został zamordowany w Katyniu. Udało się ustalić jego tożsamość. – Szczątki wydano synowi zamordowanego – mówi Piotr Dąbrowski, naczelnik Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Warszawie.