Kiedy go pierwszy raz zobaczyłem z bliska, wyglądał przerażająco źle – skóra, mięśnie i kości, na twarzy cierpienie. Pamiętam doskonale okoliczności: lipiec 1973 r., stadion w Sochaczewie, meta drugiego etapu Tour de Pologne. Pamiętam, bo to był mój debiut w roli kolarskiego sprawozdawcy. Poprosiłem o kilka słów na temat walki na trasie. Stanisław Szozda machał ręką, jakby odganiał muchę. „Nie teraz, nie teraz”, powtarzał ledwo żywy.
Szybko się przekonałem, że wygląda tak samo po każdym etapie. Nieważne: płaskim czy górskim, zwycięskim czy przegranym. Lubił ponarzekać, zwłaszcza na zdrowie. Utarło się, że jak Staszkowi coś dokucza, to znaczy, że jest dobrze. Ten wiecznie obolały Szozda zamieniał się na szosie w wojownika, który gotów jest podjąć każde wyzwanie. Miał cechę niezbędną każdemu wybitnemu sportowcowi: zuchwałość. Kiedy dochodził do najwyższej formy, był najlepszym kolarzem świata.
Wtedy, w lipcu 1973 r., 22-letni Szozda był liderem nowej fali w polskim kolarstwie. On, Edward Barcik, Jan Smyrak, Lucjan Lis mieli się odkuć za dziesięciolecia niepowodzeń polskich cyklistów w mistrzostwach świata. Już się trochę odkuli, kiedy zdobyli w czwórkę brązowy medal w drużynowym wyścigu na 100 kilometrów w Mendrisio (1971). Szozda, który miesiąc przed tymi mistrzostwami zdążył wygrać Tour de Pologne, miał zaledwie 20 lat. Zgodnie z regułą biadolenia wpadł mu w Mendrisio do oka opiłek żelaza. Całe szczęście, bo może nie byłoby tego historycznego medalu…
Mówiąc jednak serio, ów przełomowy sukces był zasługą trenera Henryka Łasaka, który postawił na utalentowanych 20-latków z Szozdą na czele. Rok po Mendrisio, podczas igrzysk olimpijskich w Monachium (1972), legendarny szkoleniowiec dokonał w drużynie jednej zmiany: za Smyraka wstawił Ryszarda Szurkowskiego. I był kolejny medal – tym razem srebrny.
Indywidualnie wciąż jednak polscy kolarze szosowi nie potrafili się wdrapać na podium. Szozda ze swoją zuchwałością i brakiem zahamowań był stworzony do takich wyczynów, ale jego czas jeszcze nie nadszedł. Czy zresztą nadszedł kiedykolwiek? Czy ten wybitnie uzdolniony kolarz dostał tak naprawdę swoją szansę na wielki indywidualny sukces w mistrzostwach świata albo igrzyskach olimpijskich?