Daara to szkoła totalna, chłopcy tam mieszkają, uczą się na pamięć fragmentów Koranu po arabsku, którego zazwyczaj nie rozumieją. Kształtują ich prowadzący daary marabuci, którzy są jednocześnie nauczycielami, charyzmatycznymi liderami lokalnych społeczności, prowadzącymi modły w meczecie, a często i znachorami, wypisującymi recepty i podpowiadającymi, jakimi ziołami się leczyć.
W daarze Aliou na południu Senegalu było ponad stu chłopców w wieku od pięciu do kilkunastu lat, zwanych talibe, co jest przeróbką arabskiego słowa „talib", czyli uczeń, z dodanym na końcu akcentowanym „e".
Talibe wstawali ze swoich plastikowych mat do spania o szóstej, recytowali dwie godziny, a potem, bez śniadania, ruszali z puszkami po koncentratach pomidorowych czy miskami w ręku do wsi i miasteczek. Dawanie jałmużny to obowiązek muzułmanina, ale w tak biednym społeczeństwie codzienne żebranie jest trudnym zajęciem.
500 tutejszych franków CFA, które muszą żebrać talibe z wielu daar, to koszt pięciu długich bułek albo dwóch puszek napoju gazowanego. Średnia miesięczna płaca wynosi ledwie 100 tys. franków CFA. Według szacunków organizacji La fondation des enfants talibes w 13-milionowym Senegalu jest 200 tysięcy uczniów daar. Większość z nich mieszka w bardzo złych warunkach, bez wody, elektryczności, nie dostają nic do jedzenia i nie mają dostępu do leczenia.