Rz: Coraz większą popularnością cieszą się tzw. ekobazary. Czy na nasze stoły powrócą produkty, który zniknęły z nich przez uprzemysłowienie rolnictwa?
Jarosław Dumanowski:
To się właściwie już dzieje. Choć moda na ekożywność wciąż jest marginalna, to wywiera ona pewien nacisk na duże sieci handlowe. Różne produkty ekologiczne są komercjalizowane i sprzedawane masowo. I tak na półkach pojawiają się na przykład mąki z zapomnianych odmian i gatunków, jak orkisz, samopsza czy płaskurka. Pojawiła się nawet moda, by z takiej mąki wypiekać w domu chleb, zresztą sam to robię, jestem tym naprawdę zafascynowany. Powraca też wiele zapomnianych warzyw, sery zagrodowe czy niektóre gatunki mięs.
I pewnie ceny tych produktów osiągają niebotyczny poziom...
To rzeczywiście ciekawa kwestia. W wielkich miastach powstają modne bazarki i żywność ta jest czymś nowym, widzianym wręcz jako coś nowoczesnego. A jednocześnie z dala od wielkich miast istnieją ciągle te tradycyjne targowiska i producenci, którzy taką żywność sprzedają od pokoleń. Uprawiali oni te produkty nie dla zysku, ale sami dla siebie, by przeżyć. I dlatego spotykamy takie sytuacje, że w Warszawie taki topinambur, czyli słonecznik bulwiasty – roślina wykorzystywana głównie w modnych restauracjach – kosztuje naprawdę sporo, a na prowincji praktycznie nic nie kosztuje.